• Kultura, głupcze!

    Bękarty wojny: Wściekłe fikcyjne bękarty


    Bękarty wojny
    RECENZJA

    Uwaga - recenzja zdradza sporo z fabuły.
    Quentin Tarantino jest bez wątpienia jednym z najbardziej kontrowersyjnych, ale i najbardziej znanych reżyserów Hollywood. Debiutował filmem "Wściekłe psy", później stworzył rewolucyjny "Pulp Fiction", który zdobył nagrodę w Cannes i mocno zamieszał na rynku filmowym. Podobno do swojego najlepszego filmu – "Bękartów wojny" scenariusz zaczął pisać mniej więcej w tym okresie, w którym tworzył "Pulp Fiction" uznawane przez wielu za jego najlepszy film – to się naprawdę czuje!

    Tytułowe Bękarty to grupa żołnierzy złożona z amerykańskich Żydów, która z nazistami rozprawiać się chce tak, jak hitlerowcy rozprawiają się ze swoimi wrogami – bez skrupułów i litości. "Nie po to przybyli z Appalachów, przez pięć tysięcy mil oceanu, pół Sycylii, żeby wyskoczyć z pierdolonego samolotu i uczyć nazistów humanitaryzmu" – przywołując słowa dowódcy oddziału porucznika Aldo Raine'a granego przez Brada Pitta. Podczas "podróży" po Francji Bękarty spotykają brytyjskiego komandosa – Archie Hicoxa granego przez Michaela Fassbendera oraz niemiecką aktorkę szpiegującą dla Anglików – Bridget von Hammersmark (w tej roli Diane Kruger).



    Jednocześnie oglądamy historię Shosanny Dreyfus, granej przez Mélanie Laurent, która jako jedyna ze swej rodziny zdołała uniknąć egzekucji prowadzonej przez pułkownika SS Hansa Landę, granego przez niezwykłego Christopha Waltza, który odebrał za swoją rolę Złoty Glob oraz Oscara. Shosanna planuje krwawą zemstę na Łowcy Żydów, przez którego zginęła cała jej rodzina. Poznajemy też zafascynowanego młodą właścicielką kina (Shosanną) niemieckiego snajpera – głównego bohatera filmu, na premierę którego przyjadą do Paryża najważniejsi ludzie III Rzeszy – Fredericka Zollera (w tej roli Daniel Brühl). Oba wątki łączą się w kulminacyjnej scenie kończącej film.

    Nie będę ukrywał, że "Bękarty wojny" są dla mnie najdoskonalszym i najlepszym dziełem Quentina Tarantino. Po wyraźnej obniżce formy, która nastąpiła w filmach pojawiających się po "Pulp Fiction" nie widać już śladu – "Bękarty wojny" prezentują najwyższy możliwy poziom zachwycając praktycznie każdym aspektem. W filmie zastosowane są rozwiązania pojawiające się już we wcześniejszych obrazach tego reżysera, ale są one ze sobą tak dobrze połączone, że ani przez chwilę nie ma się uczucia, że "Bękarty wojny" to film wtórny.

    Obraz podzielony jest na pięć rozdziałów (typowy zabieg dla Quentina). Oglądając zwiastun na długo przed premierą filmu, spodziewałem się, że najnowszy film Tarantino będzie bardziej w stylu "Kill Billa", niż "Pulp Fiction" – zapowiadało się wiele trupów, strzelanin akcji. Co otrzymaliśmy? Wiele długich, często absurdalnych, błyskotliwych dialogów stanowiących esencję stylu Quentina Tarantino doprawionych szczyptą akcji. Do tego kapitalne humorystyczne, absurdalne sceny, do których reżyser także zdążył nas już przyzwyczaić. Jego reżyseria również daje się rozpoznać od pierwszej chwili – dominują powolne ujęcia, kamera prześlizguje się po twarzach rozmawiających ze sobą bohaterów, często jest statyczna. Scenografia jest bardzo szczegółowa – nie da się zauważyć żadnego błędu – autentyczne plakaty, stroje, mundury oddane ze szczegółami. Dochodzą do tego świetne zdjęcia.

    Muzyka wprowadza do filmu niesamowity klimat – kilka utworów skomponował sam mistrz Ennio Morricone, który w końcu dał się nakłonić do współpracy z Tarantino. Utwory takie jak "The Verdict", "The Surrender", czy “Rabbia e Tarantella" od razu dają się rozpoznać, jako dzieła właśnie tego kompozytora – zachowują jego styl, urzekają, wprowadzają nastrój niepokoju. Na początku filmu pojawia się jeden z moich ulubionych utworów na ścieżce dźwiękowej do filmu – "The Green Leaves of Summer" Nicka Perito, który wykorzystany już był w filmie "Alamo" z 1960 roku. Największe wrażenie jednak robi na mnie skomponowany przez Morricone "Un Amico", który słychać w pełnej napięcia, ale również i swego rodzaju nostalgii i smutku scenie, w której Shosanna i Frederick wzajemnie się zabijają. Dzięki temu utworowi scena zdecydowanie zyskuje na znaczeniu, nie pozwala oderwać od ekranu oczu. Można by powiedzieć, że muzyka w tej scenie stanowi 50% jej wartości.

    Mówi się, że Quentin Tarantino wyzwala w aktorach grających w jego filmach jakąś nadzwyczajną siłę, która pozwala na maksymalne wyeksponowanie ich talentów. Tak jest i w tym przypadku – postaci napisane są świetnie, a zagrane praktycznie bezbłędnie.

     Najlepszy aktorsko jest oczywiście Christoph Waltz, o którym napisano już praktycznie wszystko. Austriacki aktor za swoją rolę zbierał jedną nagrodę za drugą, nie dając żadnych szans swoim konkurentom. Jego postać – pułkownik SS Hans Landa jest jedną z najciekawszych postaci, jakie ostatnio pojawiły się w kinie. Przerażająco spokojny, opanowany, uprzejmy, by za chwilę stać się rozwścieczonym zabójcą, który w pełni zasłużył na swój przydomek "Łowcy Żydów". Gra Waltza jest mistrzowska – nie można mu niczego zarzucić, nie można do tej roli niczego dodać – jest kompletna. Szczególne wrażenie robi pierwszy rozdział filmu, który toczy się w chatce na wsi. Cała ta część to właściwie dialog pomiędzy Hansem Landą, a Perrierem LaPaditte (w którego wcielił się Denis Menochet). Nazista jest niezwykle uprzejmy, chwali swojskie mleko, którym został poczęstowany, ale jednocześnie skrupulatnie uzyskuje od LaPaditte'a informacje, po które przyjechał. Cała scena aż poraża swoim dramatyzmem – początkowa sielanka szybko zmienia się w pełen napięcia dramat (widoczny zwłaszcza na twarzy Menocheta!) doprawiony niepokojącą muzyką skomponowaną przez Ennio Morricone – lekko zniekształcone "Dla Elizy" Ludwiga van Beethovena. Hans Landa w pełni objawia w tej scenie swoją naturę.

    Porucznik Aldo Raine, wywodzący się od Apaczów, w którego wciela się Brad Pitt również jest bardzo ciekawą, świetnie zagraną postacią. Charakterystyczny grymas twarzy utrzymujący się przez wszystkie sceny z jego udziałem, twardy południowoamerykański akcent, który wzbudza uśmiech na ustach i zawziętość w mordowaniu Niemców tworzą z niego najbardziej humorystyczną postać całego filmu. Brad Pitt, mimo tego, że przez wielu niedoceniany, nie jest tylko przystojnym mężczyzną, który urodą nadrabia niedoskonałości w grze aktorskiej. Swoje wysokie umiejętności pokazał w znakomitym "Siedem" Davida Finchera, swoje zdolności pokazuje także w "Bękartach Wojny" Quentina Tarantino. Wcielił się w postać, która jest karykaturą wszystkich dowódców, którzy wielkimi przemowami motywują swoich żołnierzy do podjęcia działania, co ma być patetyczne a najczęściej jest po prostu żałośnie śmieszne.

    Mélanie Laurent – młoda, mało jeszcze znana polskim widzom (a szkoda!) francuska aktorka ("Niebo nad Paryżem", "Nie martw się o mnie") wcielająca się w rolę Shosanny również prezentuje bardzo wysoki poziom. Gdy trzeba uwodzi (nic dziwnego, że Frederick Zoller nie mógł oprzeć się jej urokowi), w scenie spotkania z Landą w restauracji znakomicie odmalowuje na swej twarzy strach, wreszcie – jest postacią, która w największym stopniu doprowadza do takiego finału, jaki oglądamy. Jest zwykłą, prostą dziewczyną, która jednak potrafi być wyrachowana, podporządkować swoje działanie wyższemu celowi – zemście na mordercy jej rodziny. Już w "Kill Billu" mieliśmy do czynienia z cytatem "Zemsta to danie, które najlepiej smakuje na zimno" – postępowanie Shosanny jest idealnym uzewnętrznieniem tego zdania.

    Diane Kruger, która znana chociażby z roli Heleny w "Troi" znakomicie odgrywa wielką gwiazdę niemieckiej kinematografii – trochę uwodzicielską, trochę prowokującą, zawsze elegancką i dystyngowaną lubiącą zarazem swoich wielbicieli. Diane urzeka swoją urodą, jednocześnie ukazując pełnię swoich możliwości aktorskich.

    Daniel Brühl grający tutaj niemieckiego snajpera, o którym został nakręcony film "Duma Narodu", znany polskim widzom przede wszystkim z niemieckiej komedii obyczajowej o czasach komunizmu "Good Bye Lenin" również jest bardzo przekonujący. Skromny chłopak, który właściwie wbrew sobie stał się gwiazdą, celebrytą rozpoznawanym wśród wszystkich niemieckich żołnierzy, zauroczony piękną Shosanną Dreyfus potrafi przemienić się w gwałtownego człowieka, który musi postawić na swoim i dostać to, czego chce – nawet, jeżeli ma przy tym skrzywdzić Shosannę, w której jest zauroczony.

    Michael Fassbender wcielający się w rolę Archie Hicoxa, chociaż na ekranie pojawia się zaledwie przez kilkanaście minut również gra dobrze. Wiadomo, że Fassbender poniżej pewnego poziomu nie schodzi – tutaj kapitalnie zagrał opanowanego i spokojnego do granic możliwości brytyjskiego komandosa w przebraniu nazistowskiego oficera, który nie boi się niczego i nikogo.

    Eli Roth w roli Donny'ego Donowitza – żołnierza noszącego pseudonim "Żyd-Niedźwiedź" o dziwo również gra całkiem dobrze. Nie jest to aktor, który zachwyca swoją grą, jednak Quentin Tarantino potrafił wyciągnąć z niego pokłady aktorstwa, o których chyba nikt nie wiedział, że w ogóle w nim istnieją. Jego postać jest żołnierzem, który chyba najbardziej brutalnie rozprawia się z nazistami – na myśl przychodzi zwłaszcza scena zabicia niemieckiego oficera kijem bejsbolowym.

    Wyróżnia się również gwiazda niemieckiej kinematografii – Til Schweiger grający tu rolę Hugo Stiglitza – byłego żołnierza niemieckiego, który zamordował wielu swoich kompanów i dołączył do grupy Bękartów. Jest on bardzo opanowanym człowiekiem, który jednak nie potrafi powstrzymać się przed wyrażaniem na twarzy siedzących w nim emocji (uśmiech wywołuje scena, w której nie może znieść tego, że podczas spotkania z Bridget von Hammersmark siedzi obok niego niemiecki major, który traktuje go z wyższością).

    Oprócz tego warto wspomnieć także o B.J. Novaku w roli Utivicha, Jacky’u Ido, który wcielił się w Marcela – ukochanego Shosanny, który jest w stanie poświęcić się dla jej ideałów oraz oczywiście o Denisie Menochet w roli Perriera LaPaditte.

    "Bękarty wojny" stanowią dla mnie szczytowe osiągnięcie Quentina Tarantino. Od razu po seansie stały się także jednym z moich ulubionych filmów, który mógłbym oglądać raz po raz. Jest to świetne kino, łączące kilka motywów, z kapitalnie napisanymi i zagranymi postaciami, perfekcją techniczną i oczywiście żonglowaniem cytatami, odniesieniami do innych filmów. Kwintesencja talentu Tarantino – film, który każdy fan musi obejrzeć. Film, który warto obejrzeć po to, aby zobaczyć, jak kino może bawić, bez moralizatorstwa, bez sztampowych przemówień, taniego sentymentalizmu, czy ckliwości. Quentin Tarantino uwielbia bawić się kinem kręcąc filmy, czerpie z tego przyjemność, a wiele osób uwielbia cieszyć się i czerpać przyjemność z efektów jego pracy. Czysta rozrywka! Polecam!


    recenzję możesz znaleźć również pod adresem: http://www.filmweb.pl/user/blek/reviews/W%C5%9Bciek%C5%82e+fikcyjne+b%C4%99karty-9255

    3 komentarze :

    1. Zgadzam się w 100 procentach że to najdoskonalsze dzieło Tarantino od czasów Pulp Fiction.
      Uwielbiam ten film, i jego "smaczki" - rola Pitt'a (którego talent notabene doceniłam dopiero tutaj, wcześniej był dla mnie tylko etatowym przystojniakiem)i jego miny oraz "włoski" akcent, Melanie Laurent (m.in.w pamięci została mi scena nakładania make-up'u przed premierą w jej kinie), no i oczywiście Genialna Rola Christopher'a Waltz'a.
      Widziałam już 3 razy i zapewne obejrzę jeszcze nieraz ;)
      Świetna recenzja, pozdrawiam!

      OdpowiedzUsuń
    2. Anonimowy18/5/12 00:53

      to jest rozpływanie się w zachwytach nad filmem a nie recenzja

      OdpowiedzUsuń
    3. Anonimowy16/4/13 03:40

      When I initially commented I clicked the "Notify me when new comments are added" checkbox
      and now each time a comment is added I get
      four emails with the same comment. Is there any way you can remove people from
      that service? Appreciate it!

      Also visit my webpage - workouts for vertical jump

      OdpowiedzUsuń