• Kultura, głupcze!

    Avatar: Król świata?


    Avatar
    RECENZJA 

    Avatar – słowo, które wywołuje w ludziach na całym świecie drżenie i podniecenie. Gdzie się nie obejrzę, tam słyszę zachwyty nad nową produkcją Camerona – że doskonały, że przełom, że sensacja, że film dekady/stulecia/tysiąclecia etc. Czy więc rzeczywiście reżyser "Titanica" miał rację, gdy odbierając Oscara powiedział, że jest królem świata? Postanowiłem sam to sprawdzić. 

    Fabuła, czy raczej "tło dla efektów i grafiki" przedstawia się niezwykle prosto. Główny bohater – Jake Sully, trafia na Pandorę – planetę porośniętą bujną, fluorescencyjną roślinnością. Planetę, z której ludzie pragną wydobyć jak najwięcej drogocennego surowca. Rzecz jasna ta inwazja "ludzi nieba" nie podoba się miejscowej ludności – rasie Na'vi.  Ludzie, nie zwracając zbyt dużej uwagi na tubylców, postanawiają za wszelką cenę się wzbogacić, co prowadzi oczywiście do wielkiej wojny. Główny bohater – były marine, wciela się w awatara (ciało zbudowane z DNA człowieka i przedstawiciela Na'vi, które wygląda dokładnie jak istoty zamieszkujące planetę) swojego brata (naukowca, który zginął) i rusza odkrywać zakamarki Pandory. Przez swoją głupotę, ciekawość i można by rzec – typowe dla wojskowych szarżowanie znajduje się w niebezpieczeństwie, z którego wybawia go przedstawicielka Na’vi – Neytiri. Nasz komandos trafia do wioski nieprzyjaciół i zostaje szpiegiem. Początkowo wszystko układa się wzorowo – lojalnie dostarcza informacje o Na’vi i miejscu ich pobytu pułkownikowi, który dowodzi oddziałem najemników na Pandorze. Później jednak następuje oczywista przemiana bohatera, który zakochuje się (a jakże!) w Neytiri, dostrzega ideały Na’vi i je sobie przyswaja (oczywiście!) i w końcu zaczyna walczyć przeciwko swojej rasie. (a to niespodzianka!)


    Fabuła jest niezwykle prosta - od razu wiemy, kto jest "głównym dobrym", kto jest "głównym złym", kto zginie, a kto nie.  Zero zwrotów akcji, jakichś nieprzewidzianych wątków, zero
    zaskoczenia. I jeszcze ten kiczowaty happy end. Gdyby chociaż w końcówce coś się nie udało... ale oczywiście udaje się wszystko i "żyli długo i szczęśliwie".
     

    Technicznie film wykonany jest świetnie - efekty robią wrażenie, cała grafika, kolory, świat Pandory - wszystko to wykonane jest z niezwykłą precyzją i rzeczywiście olśniewa pięknem. Dziwaczna roślinność, fluorescencyjna trawa, zwierzęta nie przypominające tych, które znamy my - Ziemianie, dużo zieleni i fioletu, do tego błękit ciał Na’vi - wszystko jest kolorowe, ładne, po prostu takie, żeby każdemu, kto będzie na to patrzył, się podobało. 

    Na szczęście nie mamy do czynienia z nachalnym 3D, gdzie wszystko wyłazi z ekranu i chce zjeść widza. Efekty są dyskretne. Wygląda to tak, jakbyśmy przyglądali się z boku (zza fantazyjnego fioletowo-błękitnego krzaczka) przedstawianym wydarzeniom. Podobno 60% filmu to animacja, a 40% to film z udziałem żywych aktorów. Różnicy naprawdę się nie zauważa.



    Tylko co z tego, jeżeli dostajemy piękne opakowanie, otwieramy je, a w środku znajdujemy coś bardzo typowego, co niczym nas nie zaskoczy? Fabuła, tak jak pisałem, jest infantylna, przewidywalna do bólu. Wydaje mi się, że Cameron tymi wszystkimi efektami, kolorystyką, pięknem świata próbował zamaskować wewnętrzną pustkę tego filmu. Gdybyśmy OPRÓCZ efektów specjalnych, kolorystyki dostali coś więcej, być może mógłbym zgodzić się, że to jeden z najlepszych ostatnio powstałych filmów. A tak dostajemy zupełnie przeciętny film, który jest ładnie obudowany. Gdyby nie te wszystkie efekty, mało kto zwróciłby na niego uwagę. Oczywiście, trzeba doceniać techniczną maestrię, ale to nie wystarcza. To, że oferuje nam się miłe dla oka obrazki, ale nic poza tym, nie pozwala mi oceniać tego filmu w kategoriach doskonałego.

    Aktorzy grają typowo – ani źle, ani dobrze. Pułkownik Quaritch (Stephen Lang) ma ciągle tą samą minę, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że to on jest zły, główny bohater (Sam Worthington) również niczym się nie wyróżnia. Pojawia się kilka infantylnych lub nazbyt patetycznych tekstów, które po prostu są nie na miejscu i
    śmieszą. (efekt niezamierzony) Do tego niektóre w ogóle nie są potrzebne, w zamyśle autorów miały być chyba zabawne, a wydają się być doklejone na siłę ("myślałeś, że tylko ty masz działa, szmato?"). Linie dialogowe pułkownika Quaritcha są tak typowe, że właściwie w przybliżeniu wiadomo, co zaraz usłyszymy. Muzyka jest niezłym tłem dla krajobrazów Pandory, ale również nie wyróżnia się niczym wielkim.

    Tak więc najnowszy film Jamesa Camerona jest przeciętny, momentami wręcz infantylny i śmieszny, za to podany w pięknym opakowaniu. Jeżeli komuś to wystarczy – będzie nim zachwycony, jeżeli ktoś oprócz efektów lubi też znaleźć coś innego (nie mówię tu nawet o rozbudowanej fabule, ale gdyby chociaż linie dialogowe były ciekawie skonstruowane...) może się rozczarować. Rozrywka całkiem niezła, ale nic poza tym.  




     recenzję możesz znaleźć również pod adresem: http://www.filmweb.pl/user/blek/reviews/Kr%C3%B3l+%C5%9Bwiata-9069

    2 komentarze :

    1. tak bardzo się zgadzam z oceną

      OdpowiedzUsuń
    2. Zgadzam się z recenzją. Dla mnie najlepszymi filmami s-f pozostają do dziś wszystkie części Star Wars. Od dawna zbieram wszystko co jest związane z światem Star Wars. Posiadam sporą kolekcję gadżetów - https://4gift.pl/gadzety/gadzety-filmowe/gadzety-ze-star-wars/, które związane są z tymi filmami. Oprócz tego staram się też zbierać figurki oraz komiksy.

      OdpowiedzUsuń