• Kultura, głupcze!

    Głód: Polityczna śmierć


    Głód
    RECENZJA

    "Głód" nie jest filmem dla każdego. Nie jest filmem, na który ludzie tłumnie szli do kina, nie jest filmem, który będzie można obejrzeć w telewizji w godzinach największej oglądalności. Film Steve'a McQueena jest surowym, naturalistycznym obrazem straszliwej śmierci człowieka w męczarniach.

    W 1981 roku wszyscy więźniowie-członkowie IRA zaczęli być traktowani przez Anglików jak zwykli kryminaliści, a nie więźniowie polityczni. Zaczęli więc protestować – smarować ściany ekskrementami, odmawiać noszenia ubrań – chodzili owinięci w koce wyrażając swój sprzeciw wobec decyzji "Żelaznej damy" – Margaret Thatcher.



    Tak w skrócie zarysowuje się fabuła, oparta na prawdziwych wydarzeniach. Film podzielony jest na trzy części – w pierwszej oglądamy uwięzionych, cierpiących Irlandczyków, angielskich strażników, którym również niełatwo jest funkcjonować i wykonywać swoje obowiązki, życie w więzieniu i to, jak osadzeni byli traktowani. Część środkowa to rozmowa Bobby'ego Sandsa, który od tej chwili staje się głównym bohaterem, z księdzem, któremu wyznaje, że podjął decyzję o rozpoczęciu strajku głodowego. W tym ponad piętnastominutowym ujęciu (bez cięcia) wyjaśnia księdzu motywy, które nim kierują, wyjawia swoje poglądy, nadzieje na to, co może tym strajkiem osiągnąć. Rozpoczęcie strajku głodowego przez Bobby'ego zakończy się jego śmiercią – wie to on sam, wie to ksiądz, który z nim rozmawia, wiemy to my – cisi świadkowie tej rozmowy. Trzecia część filmu skupia się na ukazaniu agonii człowieka. 

    Zdjęcia są niezwykle naturalistyczne – oko kamery nie cofa się przed pokazaniem wszystkiego ze szczegółami. Widzimy ściany celi wymazane nieczystościami, zbliżenia na ciało umierającego człowieka, wszystkie, nawet te najbardziej intymne zachowania postaci przewijających się przez ekran. Zero uników w postaci zamazanego ekranu, zero zasłaniania pewnych części ciała, czy tego, co się dzieje, bez upiększania, bez romantyzmu – sam suchy, wstrząsający naturalizm. Nie pamiętam, kiedy dane mi było oglądać tak mocny obraz. Wszystko to jest sfilmowane w zimnych, szaro-brązowych kolorach, rzadko pojawia się promyk światła wpadający przez otwór w ścianie celi.

    Film McQueena pozbawiony jest romantycznego mitu umierających za ideały. To nie tak, że bohaterowie "ze śpiewem na ustach idą na śmierć" – widzimy wyniszczonego człowieka, któremu ciało odmawia posłuszeństwa – nie mówi on już o wielkości Irlandii, o swoich ideałach i poglądach – nie może mówić, ledwo widzi, jest kompletnie bez sił. Umiera nie bohater, a zwykły człowiek. Bohaterowie, którzy umierają wygłaszając przed swoją śmiercią "pouczający monolog" nie istnieli i nie istnieją. 

    Mimo tego zdemitologizowania śmierci widzimy oczywiste nawiązania do Biblii. Irlandczycy wyglądają, jak Jezus, długowłosi, z brodami, wychudzeni – jeżeli ktoś ma wątpliwości odnośnie dostrzegania w tym filmie takich aluzji, to scena, w której lekarz niesie martwe ciało Sandsa owinięte w białe prześcieradło rozwiewa je wszystkie. Mam wrażenie, że Irlandczycy są tutaj zbyt gloryfikowani – kamera miała jedynie obserwować to, co się dzieje, bez stawiania ocen – i to w dużym stopniu się udaje, ale niektóre sceny są pokazane tak, że odnosi się wrażenie, iż reżyser nadmiernie uwzniośla strajkujących.


    Rolę Sandsa gra Michael Fassbender, którego znany choćby z "Bękartów Wojny" Quentina Tarantino. W postać irlandzkiego bojownika wciela się brawurowo. Moim zdaniem jednak przekroczona została granica, której przekroczyć się nie powinno – Fassbender schudł do tej roli 16 kg, w końcowych scenach wygląda naprawdę przerażająco – można policzyć mu każde żebro, dokładnie widać miednicę, wszystkie kości. Rozumiem poświęcenie dla roli i chęć pokazania wszystkiego w prawdziwym świetle (o czym zresztą w wywiadach wspominał reżyser filmu), ale moim zdaniem wystawianie ciała aktora na takie obciążenia to stanowcza przesada – powinny być tego jakieś granice.

    Film Steve'a McQueena na pewno nie odniesie oszałamiającego sukcesu, ale to po prostu nie jest typ filmu, który do kina przyciągnie tłumy. Niektórych odstraszać może jego specyficzny sposób reżyserii, innych dosadność i naturalizm. Film ten warto jednak obejrzeć, aby zobaczyć, jak brutalnie odzierany jest motyw śmierci romantycznej, śmierci za ideały, aby zobaczyć tę niesamowitą scenę rozmowy Bobby'ego z księdzem. Warto, bo to wstrząsający film pokazujący, do jakich czynów mogą posunąć się ludzie w imię ideałów.


    recenzję możesz znaleźć również pod adresem:  http://www.filmweb.pl/user/blek/reviews/Polityczna+%C5%9Bmier%C4%87-9246

    1 komentarze :