• Kultura, głupcze!

    O północy w Paryżu: O północy wszystko jest możliwe


     O północy w Paryżu
    RECENZJA

    Nie mam doświadczenia z filmami Woody’ego Allena, oglądałem tylko „Vicky Cristinę Barcelonę”, więc nie będę potrafił odnieść „O północy w Paryżu” do „Annie Hall” czy „Manhattanu”. Mogę natomiast świeżym okiem spojrzeć na jego najnowsze dzieło, bez myślenia o tym, że to przecież człowiek, który wyreżyserował już tak znaczną ilość, tak dobrze przyjętych przez publiczność filmów.

    O „O północy w Paryżu” napisano już wiele – że jest to niesamowita podróż w czasie, idealnie odwzorowana poprzednia epoka, wreszcie, że jest to najbardziej kasowa komedia Allena w Polsce (na szczycie Box Office przez pięć tygodni, ponad 600 000 widzów). Skąd wziął się tak ogromny sukces filmu? Nie od dziś wiadomo, że Woody Allen jest w Polsce ceniony, lubiany, ma „stały komplet” widzów, którzy oglądają każdą jego nową produkcję. W tym przypadku do stałych odbiorców jego sztuki dołączają inni, ponieważ „O północy w Paryżu” to film doskonały, zachwycający, wybitnie romantyczny i nie pozwalający się oderwać od ekranu!



    Zaczyna się podobnie, jak „Vicky Cristina Barcelona” – podróżą po najbardziej urokliwych miejscach Paryża, stworzeniu swoistej wizytówki miasta, w którym toczyć się będzie akcja. Dochodzi do tego urzekająca muzyka Sidney’a Becheta idealnie pasująca do klimatu pokazywanych na ekranie obrazów. Widzimy więc Paryż w pięknych kolorach, następnie w strugach deszczu – wciąż tak samo piękny, chociaż pokazujący inne swe oblicze.

    Główny bohater – początkujący pisarz Gil (świetny Owen Wilson) przyjeżdża do Paryża ze swoją narzeczoną Inez (Rachel McAdams), aby zaplanować ślub. Na miejscu spotykają jednak swoich znajomych – Paula (Michael Sheen) oraz Carol (Nina Arianda). Gil, urzeczony miastem chce zwiedzać, zachwycać się kolejnymi zaułkami, ale to nie leży w sferze zainteresowań jego narzeczonej, która coraz więcej czasu spędza z Paulem i Carol, co właściwie głównemu bohaterowi wychodzi na dobre. Dlaczego? Oto, Gil, zafascynowany latami dwudziestymi niespodziewanie o północy przenosi się w czasie do swojej ukochanej epoki, w której spotyka i rozmawia ze Scottem i Zeldą Fitzgerald, Ernestem Hemingway’em, Pablem Picasso, czy Salvadorem Dali (świetni aktorzy drugoplanowi!) oraz... tajemniczą, pociągającą kobietą – muzą Picassa – Adrianą (jak zawsze piękna i urzekająca Marion Cotillard).

    Gil, który coraz bardziej wsiąka w poprzednią epokę i traci kontakt z rzeczywistością nie dostrzega, iż właściwie oddał swoją narzeczoną w ręce wszystkowiedzącego, wszystkich pouczającego snoba Paula. (kolejne skojarzenia z „Vicky Cristiną Barceloną” – dominujący facet, który swoją wiedzą i bezpośredniością potrafi zaimponować kobietom) Sam jest bardzo zainteresowany Adrianą, która wydaje się odwzajemniać jego zaloty. Więcej nie zdradzę, aby nie psuć ogromnej przyjemności z oglądania filmu.

    Owen Wilson, obsadzony w głównej roli radzi sobie zadziwiająco dobrze – nie jest to aktor, który ma na swoim koncie jakieś wybitne role, kojarzony jest raczej z lekkimi komediami. I tutaj również gra lekko, ale zarazem przyjemnie i bardzo poprawnie. Zdecydowanie zaskakuje in plus. Martin Sheen bezbłędnie odgrywa rolę nadętego bufona, którego ciężko polubić, a Rachel McAdams (znana choćby z „Sherlocka Holmesa”), grająca narzeczoną głównego bohatera, wraz z rozwojem akcji na ekranie pojawia się coraz rzadziej, nie przeszkadza, nie zachwyca – jest poprawna. Za to Marion Cotillard rzuca na kolana – zachwyca swoją eterycznością, lekkością, w jej spojrzeniu jest coś, co hipnotyzuje – zarówno głównego bohatera, jak i widza. Jest rewelacyjna, moim zdaniem jest, jeśli nie najlepszą aktorką francuską to na pewno mieści się w pierwszej trójce. Może rola nie była zbyt rozbudowana - miała uwodzić, być piękna i delikatna, ale wywiązała się z tego w stu procentach.
    Mówiąc o obsadzie nie sposób nie wspomnieć o aktorach wcielających się w role drugoplanowe. Adrien Brody brawurowo wciela się w postać Salvadora Dalego. Jest naprawdę rewelacyjny i w scenach, w których się pojawia zgarnia całą uwagę widza dla siebie. W pamięci zapadł mi również znakomity Corey Stoll – filmowy Ernest Hemingway – rewelacyjnie ucharakteryzowany i zachowujący się właśnie w taki sposób, w jaki wyobrażamy sobie tego znakomitego pisarza. Z jednej strony dość fatalistyczny, szczególnie, gdy opowiada o swoich wojennych doświadczeniach, z drugiej strony szalony awanturnik kochający kobiety. Francuska bohema odwzorowana jest perfekcyjnie – dialogi między znanymi z kultury postaciami są błyskotliwe i dowcipne.

    „O północy w Paryżu” jest filmem lekkim, zabawnym, bardzo romantycznym (kto nie marzył nigdy o tym, aby żyć w innej epoce?), urzekającym. Nie tylko obrazami pięknego Paryża, ale też (a może przede wszystkim?) grą aktorską, interakcjami pomiędzy postaciami, które widzimy na ekranie. Wydaje się, że wszystko w nowym filmie Woody’ego Allena gra na sto procent. Od ekranu trudno się oderwać, a gdy film się kończy pozostaje tylko niedosyt, że oto musimy już wyjść z tego cudownego świata wyobraźni, marzeń i fantazji.


     

    recenzję znajdziesz również pod adresem: http://www.filmweb.pl/user/blek/reviews/O+p%C3%B3%C5%82nocy+wszystko+jest+mo%C5%BCliwe-12017

    0 komentarze :

    Prześlij komentarz