• Kultura, głupcze!

    Dlaczego Jack Nicholson jest najfajniejszym aktorem?



    Jack Nicholson jest najfajniejszym aktorem. („the coolest” brzmiałoby lepiej) Jeżeli sądzicie inaczej, spróbujcie powiedzieć mu to prosto w twarz, a potem wytrzymajcie szalone spojrzenie. Największy świr w Hollywood? Człowiek, który był żonaty przez sześć lat, a rozwód wziął w czasach, kiedy kolor wchodził do kin. Człowiek, który zagrał tak wiele doskonałych ról, że aż Wam głupio, iż nie potraficie tego policzyć. Nominowany do Oscara dwanaście razy – pod tym względem ustępuje tylko królowej Meryl Streep. Człowiek orkiestra. Za moją namową, wyzwólcie swoje aktorskie zdolności, poczujcie się jak Leo DiCaprio, czy Al Pacino i zobaczcie jak to jest żyć z Jackiem.


    Na początek – wyobraźcie sobie taką sytuację. Nazywacie się Leonardo DiCaprio, kobiety za Wami szaleją, macie kolejny dzień w pracy. Kręcicie „Infiltrację” z wieloma doskonałymi aktorami i wiecie, że dziś kręcimy scenę z Jackiem Nicholsonem. Wiecie, co macie w scenariuszu, wiecie co on ma w scenariuszu. Wiecie, co macie powiedzieć, wiecie, co on Wam odpowie. Kamera, akcja, jedziemy. I nagle, w środku sceny, ni z tego, ni z owego Jack wyciąga na stół prawdziwy pistolet, żeby Was zastraszyć. (improwizacja – w scenariuszu nie było nic o pistolecie, nikt też nie wiedział, że Jack go przyniesie – podobno reakcja Leonardo jest prawdziwa i chyba da się to zauważyć – aż tak dobrze by tego nie zagrał bez dodatkowego impulsu)


    Inna sytuacja – jesteście sobie Samuelem L. Jacksonem, siedzicie na uroczystości wręczenia Złotych Globów w 1998 roku. Macie nadzieję, że Wasza rola w tarantinowskim „Jackie Brown” – najnudniejszym filmie tego reżysera przyniesie Wam statuetkę. Ale z rąk Madonny zgarnia ją Jack i w taki sposób dziękuje wszystkim, którzy razem z nim byli nominowani do nagrody:


    Tym razem jesteście... Alem Pacino. Wszyscy Was uwielbiają i zastanawiają się, kto jest lepszy – Wy, czy ten drugi kurdupel, z Nowego Jorku. Robert… De Niro, jakoś tak. Dostaliście właśnie po jedenastu latach swoją drugą statuetkę Złotego Globu za rolę w „Aniołach w Ameryce”. Wygłaszacie wzniosłą przemowę o roli, za którą Was nagrodzono, a tu na sali szum, śmiech, poruszenie. Okazuje się, że mimo, iż właśnie trzymacie w rękach jedną z najważniejszych w amerykańskim przemyśle filmowym nagród, to Jack Nicholson na widowni i tak bawi się lepiej od Was i wytrąca Was z przemowy.


    Jesteście sędzią w NBA. Przylatujecie do Staples Center, prowadzić mecz Lakersów. Macie świadomość, że tuż za Waszymi plecami, w pierwszym rzędzie, od zawsze siedzi fan Lakersów numer jeden, który bardzo lubi wrzeszczeć na Waszych kolegów po fachu. Jack Nicholson. Nieoficjalna maskotka drużyny. Jeżeli na chwilę zmienicie się w reżysera filmowego i będziecie chcieli kręcić scenę z Jackiem musicie upewnić się, że termin nie koliduje z meczem LA Lakers w Staples Center...


    Jesteście Heathem Ledgerem. Dostaliście właśnie rolę Jokera w „Mrocznym rycerzu” i jesteście przerażeni tym, że nie sprostacie wymaganiom postawionym przez Jacka Nicholsona w „Batmanie” Tima Burtona. I chociaż po wszystkim powiedzą o Was, że wypadliście nawet lepiej, niż Jack, to zastanawiacie się – jak być lepszym od człowieka, który zdefiniował Jokera?!


    Jesteście sobą. Człowiekiem lubiącym oglądać filmy. Człowiekiem lubiącym czasem spojrzeć na film dziwny, z wyrazistymi kreacjami aktorskimi. Albo człowiekiem, który lubi obejrzeć coś starszego, lekko zapomnianego. Włączacie sobie hipisowski film „Easy rider” i po jakiejś godzinie widzicie na ekranie Jacka Nicholsona. Jacka, który błyszczy w każdej scenie, chociaż koło siebie ma Dennisa Hoppera i Petera Fondę.


    Tym razem jesteście człowiekiem, który lubi oglądać filmy, ale często mawia „lubię oglądać filmy, ale nie do końca wiem, kto gra dobrze a kto źle”. Włączacie sobie „Lśnienie” i trafiacie w końcu na najsłynniejszą scenę pochodzącą z tego filmu. I już po kilku sekundach widzicie różnicę w poziomie aktorstwa. I potraficie powiedzieć, kto gra dobrze, a kto koszmarnie. (ciekawostka – tekstu „here’s Johnny!” nie było w scenariuszu, to improwizacja Jacka)


    A na koniec jesteście Kevinem Spacey. Wiecie, że ludzie wprost kochają gdy udajecie Christophera Walkena, ale na wręczeniu nagrody AFI dla Mike’a Nicholsa idziecie jeszcze dalej i parodiujecie siedzącego nieco dalej Jacka Nicholsona. Po chwili pojawia się w Waszych głowach jedna, jedyna myśl – „o kurwa, on zaraz wyciągnie pistolet i mnie zastrzeli!”


    Powodów znalazłoby się jeszcze kilka milionów, może kiedyś postaram się o drugą część ;)

    zdjęcia: http://www.jacknicholsondoingstuff.tumblr.com , http://www.dailymail.co.uk

    7 komentarze :

    1. Ha, ha! Genialne, świetny pomysł. Uwielbiam Twojego bloga.
      Jack Nicholson to rzeczywiście wspaniały i fenomenalny aktor. Jest niezwykle wyrazisty i ma ogromny kunszt aktorski.

      OdpowiedzUsuń
    2. Świetne! A Jack - best of the best

      OdpowiedzUsuń
    3. Jacuś rządzi. Ale nie wiem co się tak ludzie czepiają Hifa Ledżera. Mi się tam podobał jego występ.

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. czepiają? ja raczej zewsząd słyszę peany na jego cześć (i słusznie, bo zagrał rzeczywiście genialnie, choć zupełnie inaczej niż Jack)

        Usuń
      2. Ja w równie dużym stopniu słyszę negatywne komenty;p

        Usuń
    4. Anonimowy22/4/13 11:30

      Jack Nicholson i Kevin Spacey to moi dwaj ulubieni zagraniczni aktorzy. Świetny tekst.

      OdpowiedzUsuń