• Kultura, głupcze!

    360: Zmiana o 360 stopni


    360. Połączeni
    RECENZJA

    Plan był niby prosty – nakręcić film, pokazujący panoramę współczesnych związków. Tych młodych stażem, tych starszych, tych, w których różnica wieku jest spora. Nakręcić film, podobny do „Bliżej” – niespieszny, oparty na dialogach i grze emocji między bohaterami i chemii między aktorami. Do tego urozmaicenie w postaci przeplecenia kilku różnych historii (choć naturalnie w delikatny sposób łączących się ze sobą!), żeby dobitniej pokazać jak wyglądają związki w dzisiejszych czasach. 

    Cóż... czasami jednak plany spalają na panewce. Zapytajcie choćby dowolnego znajomego, który robił sobie kiedykolwiek postanowienia noworoczne.




    To aż zastanawiające, dlaczego ten film wypadł przeciętnie. Wydaje się, że obecne były składniki gwarantujące sukces – dobry reżyser (Fernando Meirelles), scenariusz Petera Morgana ("Frost/Nixon", "Szpieg"), znakomita obsada (Anthony Hopkins, Jude Law, Rachel Weisz, Ben Foster), scenariusz na podstawie sztuki „Korowód” Artura Schintzlera (na podstawie jego opowiadania powstały „Oczy szeroko zamknięte” Kubricka!). A jednak nie wyszło. „360” stanowi doskonały przykład wyrażenia „zmarnowany potencjał”.

    Aktorzy sprawiają wrażenie, jakby na planie czuli się nieswojo. Nie grają naturalnie, ale z drugiej strony żaden z nich nie miał takiej roli, w której mógłby się prawdziwie popisać. (może z wyjątkiem Bena Fostera, który ze swojego zadania wywiązał się bardzo dobrze). A jeżeli sam Anthony Hopkins gra przeciętnie, to wiedz, że coś się dzieje...


    Same historie – dość oklepane, nie dowiemy się z nich niczego odkrywczego, nie wzruszymy się, raczej nie odniesiemy ich do rzeczywistości. Sam zabieg przeplatania wątków wypadł bardzo średnio – ani to się sensownie łączy, ani nie jest to tak urocza i różnorodna mozaika, jak choćby przy „Paryż, kocham cię”. Wiele wątków kończy się nagle, jakby zostały urwane jeszcze przed zakończeniem.

    Sam film ogląda się całkiem przyjemnie, ale już chwilę po seansie się o nim zapomina. Brak tu tej siły oddziaływania, jaką miało „Bliżej”. Brak tego nastroju, który powodował, że jeszcze długo po seansie o tym filmie się myślało. Znane nazwiska pojawiają się na ekranie zaledwie przez kilka minut w niezbyt ciekawych i nierealnych historiach, wypełnionych banalnymi frazesami. To za mało, żeby widzowie po seansie nie odwrócili się od filmu o... 180 stopni.




    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.collider.com

    1 komentarze :

    1. Ja obejrzałam ten film już jakiś czas temu (ach te internety, chciałoby się westchnąć) i film mi się spodobał. Nie jest wybitny (szczególnie, że moją ulubioną filmową konwencją jest przeplatanie się na pozór nie połączonych ze sobą wątków), nie umywa się do 'Miasta Gniewu' czy 'Magnolii', ale... ma to 'coś' w sobie.

      OdpowiedzUsuń