RECENZJA
Tim Burton był kiedyś zwykłym animatorem w firmie Disney’a. Już wtedy wymyślał filmy, wśród których był na przykład krótkometrażowy „Frankenweenie” (z udziałem aktorów). Pomysł w firmie się nie spodobał, stwierdzono, że to się nie nadaje dla dzieci i w ogóle co to za jaja, żeby umarły pies nagle ożywał pod wpływem prądu. Bezsensu. Zwalniamy Toma. To znaczy Tima. No, tego dziwaka!
Potem koleje potoczyły się tak, że dziwak Burton po jakichś dziesięciu latach powrócił do Disney’a, nakręcił dla nich kilka filmów, wśród nich kasową, ale niezbyt udaną „Alicję w krainie czarów” i... w końcu powrócono do pomysłu „Frankenweenie”. (nie dość, że dziwak, to jeszcze uparty) Zrealizowano film animacją poklatkową. Bez aktorów, bo po co ktoś ma się kręcić przed kamerą?
Właśnie – po co aktorzy, skoro Burtonowi animacje wychodzą tak doskonale? Nadal w pamięci mam jeden z najbardziej uroczych, pokręconych i najlepszych filmów animowanych ostatnich lat – „Gnijącą pannę młodą”.
Wspominam o tym nie bez powodu, bo główny bohater „Frankenweenie” ma na imię Victor. Tak, ten w „Gnijącej” też nazywał się Victor. Mało tego! Nawet wyglądają identycznie. Czyżby to był ten sam Victor? Jakie jest powiązanie między dwoma filmami? Można się zastanawiać.
A co u tego Victora słychać? Ma chłopak psa, z którym jest bardzo związany. Można powiedzieć, że to jedyny przyjaciel, ale jak to przyjaciele mają w zwyczaju Sparky go opuszcza... choć w dość przykry sposób, bo pies wpada pod koła pędzącego samochodu. Victor oczywiście jest z tego powodu bardzo smutny i jak się okazuje – łatwiej mu ożywić psa za pomocą prądu, niż znaleźć prawdziwego przyjaciela. Cóż, samotnik. Popularny (i lubiany) motyw wielu filmów.
Nie zdradzam więcej, bo „Frankenweenie” za długi nie jest, a jeszcze nieopacznie powiedziałbym coś, czego nie powinienem. To świetna opowieść o samotności, sile przyjaźni (co z tego, że między człowiekiem a czworonogiem), ale i nostalgii. O tym, że szkoła taka, jaką znamy zabija kreatywność, a jak już trafi się nauczyciel z pasją, potrafiący ciekawie przedstawić zagadnienia i motywujący uczniów do pracy wykraczającej poza standardy, to pojawiają się skargi i jest usuwany, no bo jak to?! Coś innego, niż sztywne i nudne wykładanie przedmiotu?! To jakaś dywersja!
„Frankenweenie” to groteska i makabreska, jaką uwielbiamy. Parodia horrorów, ale i jednocześnie hołd złożony temu gatunkowi filmów. Mnóstwo tu bardziej i mniej czytelnych odwołań, wśród których można wyróżnić te do „Godzilli”, „Frankensteina”, „Ptaków” Hitchkocka, Edgara Allan Poe, „Gremlinów”, „Nosferatu”, czy „Narzeczonej Frankensteina”. Oprócz tego, że rodzinka nosi nazwisko Frankenstein, mamy też Elsę Van Helsing (nazwisko przeciwnika Drakuli). Dziwak Burton się bawi tym, co sam najbardziej lubi.
„Frankenweenie” to również swego rodzaju galeria osobliwości. Każdy z bohaterów jest ciekawy, na swój sposób śmieszny, ale i przerażający. Moimi faworytami są zdecydowanie Elsa Van Helsing i dziwna dziewczynka z kotem (najbardziej groteskowe postaci!) oraz Edgar (wzorowany na Igorze - słudze Wiktora Frankensteina). Szkoda tylko, że relacja między Victorem a Sparkym to właściwie jedyna bliższa relacja łącząca bohaterów w tym filmie. Z pozostałymi jakaś interakcja przebiega, ale nie wpływają oni na siebie wzajemnie, po prostu koegzystują obok siebie.
Wizualnie film po prostu olśniewa. Animacja poklatkowa zawsze ma w sobie to „coś”, co sprawia, że patrzy się na nią z większą uwagą, niż na klasyczną, gładką animację komputerową. Czarno białe barwy, doskonała animacja i dbałość o szczegóły sprawiają że trudno oderwać oczy od ekranu.
Pierwszy (chyba) film o psie-zombie, to kawał dobrego kina. Nie jest to (jak reklamuje go dystrybutor) "piorunująco dobra komedia", a bardziej groteskowy, makabryczny, posępny i mroczny film z elementami typowego dla Burtona czarnego humoru. Śmierć obecna jest tu od początku do samego końca. Nie zmienia to jednak faktu, że kolejny raz Tim Burton tworzy kapitalną animację.
Na koniec szokująca informacja: nie usłyszymy tu głosów ani Johnny'ego Deppa (!) ani Heleny Bonham-Carter (!).
Na koniec szokująca informacja: nie usłyszymy tu głosów ani Johnny'ego Deppa (!) ani Heleny Bonham-Carter (!).
zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.collider.com , http://www.fact.co.uk
film jest szalenie dobry, według mnie jeden z najlepszych burtonów, którego śmiało mogę postawić obok soku z żuka czy edwarda. przebił wersję filmową i pozwolił zapomnieć o ostatnich porażkach.
OdpowiedzUsuńhttp://cinemuwi.blogspot.com/2012/12/frankenweenie.html tu sam naskrobałem o nim co nie co.