• Kultura, głupcze!

    Atlas Chmur: Wszystkie granice są umowne


    Atlas Chmur
    RECENZJA

    Zawsze jest problem z filmami „wielkimi”. Bo jak mierzyć ich wielkość? Tym bardziej, że takie dzieła na ogół bardzo dzielą publiczność i krytykę. Jedni je kochają, drudzy krytykują z zacięciem, którego pozazdrościć mógłby Niesiołowski. A jeszcze inną rzeczą jest fakt, że często filmy „wielkie” pozostają wielkie tylko w głowach reżyserów.

    Tak też było z „Atlasem Chmur” – już przy zwiastunie widać było, że to będzie film z ideą, wizjonerski, splatający ze sobą niewyobrażalnie szerokie ramy czasowe. Wachowscy i Tykwer nakręcili kilka filmów i postanowili umieścić je w jednym obrazie. Komedia, efektowne kino science-fiction, kryminał, piękna historia miłosna, dramat kostiumowy, osadzony w XVIII wieku, czy kino postapokaliptyczne – to wszystko się tu ze sobą łączy. Może brzmieć to ciężkostrawnie. Może wydawać się to karkołomnym pomysłem, ale...




    Mimo, że na początku trudno ogarnąć wszystkie wątki i bohaterów, to wbrew pozorom, pierwsze minuty wcale nie są tak chaotyczne i skomplikowane jak mogłoby się wydawać. Zasługa w tym przede wszystkim odpowiedniego prowadzenia historii i montażu – właściwie od początku każda z nich wciąga, a widz zagłębia się w wydarzenia ukazane na ekranie, szukając powiązań między kilkoma, wydawałoby się zupełnie odrębnymi fabułami. Wątki się przeplatają, a żaden z nich nie trwa na ekranie zbyt długo (nie znudzi), ani zbyt krótko (nie powoduje chaosu).

    Twórcy przekonują nas, że podjęte przez nas decyzje zawsze mają duży oddźwięk – dotyczą osób, których nawet nie znamy, mogą mieć swoje konsekwencje w różnych czasach. Jedna popełniona zbrodnia, jeden dobry uczynek ma swoje korzenie w dalekiej przeszłości, ale wpłynie również w pewien sposób na przyszłość wielu innych jednostek. Ukształtuje naszą przyszłość, ale i innych, powiązanych z nami w jakiś sposób ludzi. Efekt motyla.


    W internecie krążą opinię, że „Atlas Chmur” to film o niczym. Ja natomiast traktuję go jak kilka różnych obrazów, które łącząc się ze sobą, tworzą naprawdę doskonałą mozaikę. Dzięki tym połączeniom obraz zyskuje nowy wymiar, nową wartość. I choć może nie ma tam wielkich prawd objawionych, film skłania do refleksji i nie daje o sobie zapomnieć po seansie.

    Film ma momenty, w których dosłownie porywa. Kapitalna muzyka, monumentalne wręcz obrazy i głos z offu (najczęściej przy czytaniu listów do Sixsmitha) potrafiły sprawić, że czułem wewnętrzną radość z tego, że właśnie to oglądam. Niby to znany i ograny motyw, ale zrealizowany został tu naprawdę rewelacyjnie.


    Poza tym, „Atlas Chmur” to widowisko olśniewające wizualnie, muzycznie, doskonałe technicznie. Fantastyczne zdjęcia, doskonała scenografia, genialna wręcz muzyka. Dzięki filmowi Tykwera i Wachowskich widzimy, jak zaawansowane może być kino, jeśli dysponujemy ogromnym budżetem. Odwzorowanie ulic z lat siedemdziesiątych? Kreowanie zaawansowanie skomputeryzowanej przyszłości? Pomieszanie nowoczesności z tradycjami plemiennymi? Poprowadzenie historii osadzonej w XVIII wieku? Nic prostszego. A to wszystko w obrębie jednego filmu.

    Na osobne wyróżnienie zasługuje z pewnością obsada. Choć wydaje mi się, że przez większość czasu obserwujemy na ekranie Toma Hanksa (doskonały, choć miewa i słabsze momenty) lub Halle Berry, to największe wrażenie zrobił na mnie zdecydowanie Ben Whishaw. Zresztą, wszyscy aktorzy (między innymi Hugo Weaving, Hugh Grant, Jim Broadbent, Jim Sturgess, Doona Bae, Susan Sarandon) włożyli w ten film ogrom pracy i zagrali naprawdę wiarygodnie, a to przecież nie taka prosta sprawa – w jednym obrazie wcielić się w kilka różnorodnych postaci. (charakteryzacja na najwyższym poziomie)


    Wydaje mi się, że ten film albo zachwyci, albo kompletnie rozczaruje. Nie będzie półśrodków. Albo przyjmiemy zaproponowaną konwencję i damy się wciągnąć w wielowątkową podróż po... no właśnie – po życiu? Po człowieczeństwie? Po przeznaczeniu?, albo uznamy ten film za wydumany, przesadzony, piękny film o niczym. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. 

    „Wszystkie granice są umowne. Czekają tylko na to by je złamać.” – w myśl cytatu ze swojego filmu, twórcy łamią bariery – bariery wyznaczające kino gatunkowe, bariery jedności miejsca, czasu i akcji, bariery tego, jak daleko można się posunąć, jak wiele można ze sobą połączyć. I wychodzi im to naprawdę wyjątkowo dobrze. Jeden z najlepszych filmów tego roku.

    PS Mimo, że filmem jestem zauroczony, to w pewien sposób zrozumiem tych, do których kompletnie on nie trafi. Tam, gdzie większość widziała magię i głębokie prawdy w "Mr. Nobody", ja widziałem nudę, pustkę i "grafomaństwo". Nie widziałem też tej osławionej już magii i refleksyjności w "Vanilla Sky". Do jednych nie trafia "Efekt motyla", a ja byłem nim oczarowany (dawno temu). Tak to już jest z filmami z przesłaniem.




    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.wordandfilm.com , http://www.collider.com , http://www.filmofilia.com

    7 komentarze :

    1. Całkowicie zgadzam się z tym, co napisałeś. Ja też zaliczam się do tego pierwszego grona - film mnie po prostu urzekł (głównie za sprawą genialnej muzyki), siedząc w kinie popłynęłam razem z każdym wątkiem. Śmiałam się, wzruszałam, a po 3h nadal miałam ochotę na więcej.

      OdpowiedzUsuń
    2. Warto również dodać, choć może to okazać się oczywiste, że głupotą (!) jest oglądanie tego filmu w wersji .cam, na ekranie komputera, bo całkowicie zniszczy to odbiór filmu, którego wizualność jest jedną z najważniejszych zalet.

      OdpowiedzUsuń
    3. Mam w planach, choć na pierwszy ogień pójdzie powieść. Za ekranizację zabiorę się na pewno, bez względu na to, jakie wrażenia zostaną po książce, jednak oryginał ma u mnie pierwszeństwo.

      OdpowiedzUsuń
    4. Też wydaje mi się, że istnieją praktycznie same skrajne opinie o tym filmie. Mi się bardzo podobał (8/10), a szczególnie ta mnogość wątków. Jednak jestem świadoma tego, że gdyby podzielić je na osobne historie, okazałoby się dość przewidywalne.

      OdpowiedzUsuń
    5. Zgadzam się z Twoją recenzją.Podchodziłem do tego filmu dwa razy.Za pierwszym obejrzałem jakieś 40 min. po czym stwierdziłem że to film nie dla mnie.Jednak dałem mu drugą szansę(za namową brata który był w kinie-ja oglądałem wersję BlurayRip, dźwięk i obraz super) no i powiem szczerze że mile się zaskoczyłem-dosłownie wszystkim.Zaczynając od fabuły,przez grę i charakteryzację aktorów a kończąc na wspaniałej muzyce.Ode mnie 8/10

      OdpowiedzUsuń
    6. jak dla mnie gniot roku i nie warto nic dodawac

      OdpowiedzUsuń