• Kultura, głupcze!

    Nędznicy: Wyszło śpiewająco!


    Les Miserables. Nędznicy
    RECENZJA

    Myślałem, że nie lubię musicali.

    Nie podobało mi się to, że bohaterowie zamiast ze sobą rozmawiać, wyśpiewują kolejne wersy. Zamiast przeżywać wszystko w sobie, śpiewają o tym do samych siebie. Wydawało mi się, że nie lubię musicali, chociaż klasyków gatunku nie oglądałem. 

    Nie oglądałem również wcześniejszych adaptacji „Nędzników”. Nie czytałem powieści Wiktora Hugo. Więc recenzję powinniście potraktować tylko i wyłącznie jako spojrzenie na ten konkretny film Toma Hoopera.




    Jean Valjean, uosabiający cierpienia francuskiego ludu, wyzyskiwanego i dotkniętego niesprawiedliwością społeczną, został skazany na ciężką pracę za kradzież chleba. Po latach jednak, dzięki pomocy biskupa, udaje mu się zdobyć pieniądze, zostać burmistrzem miasta i pomagać biednym. Wciąż jednak na jego karku siedzi inspektor policji – Javert, któremu Valjean uciekł. Pojawia się również wątek Fantiny, Cosette i Mariusa na tle wybuchającej właśnie rewolucji społecznej.

    „Les Miserables. Nędznicy” to wizualnie wprost genialne widowisko. Doskonała scenografia świetnie odwzorowująca oszałamiający Paryż XIX wieku. Wszystko sfilmowane z wielkim rozmachem, pozwalającym zachwycać się niemal każdym kadrem. Rewelacyjne zdjęcia! Uwagę warto zwrócić także na budowę kadru, szczególnie w scenach, gdzie mamy do czynienia z solowymi występami (u Anne Hathaway czy Amandy Seyfried).


    Świetnie spisali się również aktorzy. Najwięcej, oczywiście, mówi się o Hugh Jackmanie, który zasłużenie zgarnął Złoty Glob (choć nadal szkoda mi kreacji Bradley’a Coopera z "Poradnika pozytywnego myślenia"). Widać, jak bardzo wczuwa się w swoją rolę, śpiewa całym sobą, bardzo dobrze, ale to przecież nie jest żadne zaskoczenie – od dawna wiadomo, że Hugh Jackman to taki dziwny typ aktora, którego wszyscy fani na pewno nie znaleźliby się na jednej imprezie. Ma bowiem takich, którzy cenią go przede wszystkim za supersilnego, supersprawnego Wolverine z X-menów, a ma też takich, którzy doceniają jego talent wokalny i taneczny, ujawniany w musicalach. Wracając do roli w „Les Miserables. Nędznicy” – Jackman znacząco schudł na potrzeby filmu, a wszelkiego rodzaju akademie rozdające nagrody lubią widzieć tego typu poświęcenie.

    Anne Hathaway wyróżnia się zwłaszcza w jednej scenie – podczas wykonywania I dreamed a dream, gdzie pokazuje świetne opanowanie ekspresji twarzy. Na ekranie widoczna jest zaledwie kilka minut, ale wystarczyło to, aby zdobyć Złoty Glob i być główną faworytką do Oscara. Russel Crowe, choć momentami chyba za bardzo się starał (a co gorsza - jest to czasami widoczne), to jednak wykonał piosenkę, która stała się moją ulubioną w obrębie całego filmu. Javert śpiewający do gwiazd, ogarnięty obsesją odnalezienia Valjeana, spacerujący nocą po balkonie, na tle Katedry Notre Dame robi wrażenie. Tym bardziej, że jego utwór ma piękną melodię. 


    Dobrze spisują się również pozostali aktorzy – Amanda Seyfried, Helena Bonham Carter i Sacha Baron Cohen. Choć w przypadku dwojga ostatnich aż nadto widać ich nawiązania do wcześniejszych ról. Helena wygląda tak, jakby na plan „Nędzników” wbiegła wprost z planu filmowego Tima Burtona. Wyróżnić trzeba także Samanthę Barks w roli Eponine – pięknie śpiewa.

    Wydaje się jednak, że ostatnia godzina filmu jest z jednej strony trochę chaotyczna, z drugiej – obraz traci tempo, momentami zaczyna się dłużyć. Może jest to spowodowane przeniesieniem akcentów z historii Valjeana i Cosette na historię Mariusa Pontmercy i wybuchającej rewolucji.

    „Les Miserables. Nędznicy” to piękna, wzruszająca historia nakręcona z rozmachem nie przytłaczającym kreacji aktorów i pojedynczych kadrów i zdjęć. Olśniewająca wizualnie, rzecz jasna – doskonała także pod względem muzycznym. To dwie i pół godziny doskonałego widowiska.

    A myślałem, że nie lubię musicali...




    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.fanpop.com , http://www.beyondhollywood.com

    4 komentarze :

    1. Boję się iść na ten film. Powieścią Hugo jestem zauroczona, zachwycona. To powieść, która typem narracji, romantyką, słowem pisany dociera nie tylko do myśli, ale głęboko do trzewi :). Mistrzostwo prozy. Cudownie pospinane wątki, które ani chwili nie gubią czytelnika, bo czytelnik sam chce je pamiętać i czeka...
      Boję się zawodu, uproszczeń, zmiany fabuły, utraty tego co mam w pamięci.
      Moje doświadczenie mówi, że film, ponad książkę, lepsze być nie może- oprócz Harego Pottera :P.
      Obrazy zachęcają i nie wiem: iść? nie iść?

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. wyczytałem gdzieś kilka opinii, że wersja musicalowa (nawet teatralna) różni się w jakiś sposób w stosunku do książkowej. nie wiem, na ile to prawda (nie czytałem powieści), więc nie doradzę ;) jeśli natomiast chodzi o sam film, w oderwaniu od powieści, to jak najbardziej polecam

        Usuń
    2. Anonimowy29/1/13 23:58

      Bardzo dobra recenzja :)Ja jestem wielką fanką musicali, a w szczególności tego konkretnego, więc idąc na film byłam podekscytowana, jak i lekko przestraszona, czy wszystko wypadnie tak dobrze, jak mam nadzieje. Nie zawiodłam się :) Owszem, różniło się od wersji scenicznej, ale kino rządzi się innymi prawami niż teatr i to jest naturalne.

      Co do wokalistów warto zwrócić też uwagę na Aarona Tveita, który gra Enjolrasa, młodego przywódcę rewolucjonistów. Aktor broadwayowy, absolutnie rewelacyjnie śpiewa i gra.

      OdpowiedzUsuń
    3. Ja również myślałam, że nie lubię musicali... I rzeczywiście jednak nie lubię. Brrr. Dla mnie byłoby po stokroć lepiej, gdyby to był normalny, "gadany" film. Ale wiem, że to właśnie ta musicalowa forma miała być jego siłą...

      Chociaż muszę przyznać, że na przykład sceny z opiekunami Cosette bardzo dobrze się oglądało. I dosyć krytykowany Russell Crowe jak dla mnie był bardzo jasnym punktem filmu.

      OdpowiedzUsuń