• Kultura, głupcze!

    Miłość: Nieśmiertelna miłość


    Miłość
    RECENZJA

    To już drugi raz w ciągu trzech lat, Michael Haneke został nagrodzony Złotą Palmą na festiwalu w Cannes. Naczelny obserwator ciemnych zakamarków ludzkiej duszy postanowił tym razem przyjrzeć się uczuciu, którego do negatywnych zaliczyć raczej nie można. A jednak, udało mu się w przygnębiający sposób pokazać miłość.

    I nie chodzi tu wcale o wielkie kłótnie, awantury, łamane serca. To film o miłości prawdziwej, wieloletniej, aż do grobowej deski. 




    Georges i Anne to małżeństwo z wielkim stażem. Mimo tego, przy śniadaniu, mąż potrafi jeszcze opowiedzieć żonie krótką historyjkę ze swojego życia, o której ta wcześniej nie słyszała. Razem słuchają muzyki poważnej, współpracują w kuchni – są szczęśliwymi ludźmi w podeszłym wieku, którzy wiele razem przeszli. Ich spokój zostaje zburzony udarem mózgu Anne. Od tego czasu jest już tylko gorzej.

    Gorzej czuje się Anne – stopniowo wymaga coraz większej opieki, traci samodzielność. Gorzej czuje się także Georges, który z cierpliwością i prawdziwym oddaniem opiekuje się żoną. A i on jednak w końcu ma trudności ze zniesieniem tej sytuacji.

    Mylicie się, jeśli sądzicie, że sceny w tym filmie będą w jakikolwiek sposób efektowne. Nawet gdy Anne zapada na chorobę, wydaje się, że tylko chwilowo zawiesiła gdzieś myśli. Haneke pokazuje nam parę przy codziennych czynnościach – zmywaniu naczyń, jedzeniu śniadania. Z czasem i rozwojem choroby, znaczenia nabierają obowiązki, polegające na opiekowaniu się Anne. Reżyser nie epatuje jednak sentymentalnymi obrazami, które w jednej chwili, tanim chwytem, mają doprowadzić nas do płaczu. Przyjmuje raczej pozycję chłodnego obserwatora w tym procesie zmagania się ze śmiercią.


    Jest to film bardzo męczący. Dwie godziny patrzenia na powolną śmierć i na trud, z jakim ukochaną opiekuje się Georges. Wszystko dzieje się w jednym mieszkaniu, na ekranie wciąż widzimy aktorów grających główne role. Obraz jest niemal całkowicie pozbawiony muzyki – słyszymy ją tylko wtedy, gdy bohaterowie słuchają Schuberta.

    To właśnie na Emanuelle Rivie i Jean-Louis Trintignancie spoczywa cały ciężar filmu. Doświadczeni aktorzy grają oszczędnie, ale bardzo przekonująco. To z pewnością jedne z najlepszych kreacji mijającego 2012. roku. Ich doświadczenie (na ekranach od lat pięćdziesiątych) i doskonały warsztat pozwoliły im udźwignąć ciężar gatunkowy tego filmu. Najwyższy poziom aktorstwa.

    „Miłość” Hanekego to film godny uwagi. Trudny w odbiorze, bardzo męczący i dołujący. Z doskonałymi kreacjami aktorskimi, sprawnie wyreżyserowany, chłodnym okiem spoglądający na walkę ze śmiercią i ogromne uczucie łączące dwoje bohaterów. Momentami nużący, ale jednocześnie oddziałujący na emocje. Trudny do oceny. 




    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.gutekfilm.pl

    1 komentarze :

    1. Anonimowy25/2/13 14:14

      Dawno nie było filmu, który poruszyłby mnie właśnie tak jak "Miłość". Film nie jest kolejnym mdłym, łzawym, banalnym, romantycznym tworem, jak wielu mogłoby oczekiwać sugerując się tytułem. Jest to prosty, acz nie pozbawiony kilku symboli, obraz ukazujący dwoje staruszków w otoczce ich codzienności. Haneke genialnie, w mojej opinii, ukazał więź między doświadczonym małżeństwem, trudy starzenia, upokorzenie poprzez niemoc i bezsilność oraz odbieranie godności przez chorobę. Tak jak wspomniałeś w recenzji, muzyki jest niewiele, ale dobrana i wkomponowana została bardzo dobrze.
      Gra aktorska zasługuje na osobny akapit. Fantastyczna Emanuelle Riva i trzymający poziom Trintignant świetnie wpasowali się w wykreowane postaci (pamiętasz Danutę Szaflarską w "Pora umierać"? Trochę mi się skojarzyło). Główna bohaterka była moją faworytką do Oscara za rolę pierwszoplanową. Nie rozumiem czemu Jennifer Lawrence zawdzięcza większą przychylność Akademii.
      Żałuję niezmiernie także braku statuetki dla samego reżysera. Tym bardziej, że laureat w tejże kategorii, czyli "Życie Pi" przemawia raczej obrazem i końcową sceną. Ja przynajmniej żadnej wielkiej sztuki reżyserskiej u Anga Lee w tym przypadku nie widzę.

      OdpowiedzUsuń