• Kultura, głupcze!

    007: "Niebo wali nam się na głowy!"


    Skyfall
    RECENZJA

    Co za poświęcenie dla czytelnika! Recenzja pisana w godzinach 3:35 - 4:45. 

    Nie znam większego fana Jamesa Bonda, niż ja, choć na pewno ktoś taki istnieje. Byłem mocno rozczarowany „Quantum of Solace”, niecierpliwiłem się, czekałem na najnowszy film, wreszcie się doczekałem. Śledziłem doniesienia z zagranicy, z podziwem, rosnącym zadowoleniem, ale i zdenerwowaniem patrzyłem na kolejne entuzjastyczne recenzje zza oceanu czy kanału La Manche. Oczekiwania były więc ogromne, a jak to zwykle w takich sytuacjach bywa – trudno spełnić je w stu procentach. Ale po kolei.

    Galowie zwykli mawiać, że „niebo wali im się na głowy” (co wiemy z przekazów ustnych, pochodzących od niejakich Asterixa i Obelixa). Cóż, to samo mogliby powiedzieć M., Bond i całe MI6. Mogliby, ale mają na to krótsze określenie – „Skyfall”.




    Rozpoczynamy z grubej rury. Efektownym pościgiem na motocyklach (oczywiście jak to u Bonda bywa, nie jest to tylko rajd po ciasnych uliczkach ale i po dachach bazarów), później do czynienia mamy z nie mniej spektakularną walką wręcz na dachach wagonów pędzącego pociągu. Można powiedzieć – stary, dobry Bond.

    Nadchodzi wreszcie czołówka, od razu nasuwająca skojarzenia z tą z „Operacji Thunderball” (podwodne ujęcia). O piosence Adele już pisałem – podoba mi się i jest bardzo „w klimacie Bonda”. A sama czołówka? Ciekawa, intrygująca, bardzo kolorowa, ale i momentami kiczowata. Generalnie na plus, ale nie jest to takie arcydzieło jak w przypadku „Casino Royale”.


    Jak już wspomniałem – nad M zbierają się czarne chmury. Dochodzi do bardzo dużego wydarzenia, które szkodzi wizerunkowi szefowej MI6, w związku z czym ta zostaje przymuszona do udania się na emeryturę. Czy to koniec M? Czy to koniec Judi Dench w roli M? – możemy się zastanawiać. Łatwego życia nie ma także Bond, który uznany jest za zmarłego.  (nie, nie są to żadne szczególne spojlery – wywnioskować to można już ze zwiastunów)

    W trailerach właśnie widzimy jak ten nasz biedny James wygląda. Nieogolony, z podkrążonymi oczyma, poznaczony bliznami, nadużywający alkoholu i środków odurzających. Chybiający, z roztrzęsionymi rękoma, bez sił. To nie jest ten wszechstronny, najlepiej na świecie wyszkolony agent, który nie ma słabego punktu i będzie w stanie zrobić wszystko, łącznie ze skokiem z Księżyca i to bez kombinezonu takiego jaki miał Baumgartner.


    O czym to świadczy? Cóż, Daniel Craig zdobył już taką pozycję jako James Bond, że może pokazać się jako człowiek niedoskonały, osłabiony, nie potrafiący początkowo nawiązać do swoich najlepszych akcji. Nikt już go nie skrytykuje, że „Bond nie powinien taki być”. Craig przełamał niechęć większości tych, którzy jeszcze przed „Casino Royale” wiedzieli lepiej, że Daniel nie nadaje się na odtwórcę roli agenta 007 i teraz we wszelkich rankingach na najlepszego Bonda (także tym na KURTULI, niestety z niewiadomych przyczyn zniknęły wszystkie głosy ze wszystkich sond) znajduje się zaraz za Seanem Connerym.

    Dlatego James w „Skyfall” mówi o swojej żałosnej miłości do ojczyzny (zawsze przecież była dla niego najważniejsza, nigdzie wcześniej nie wypowiadał się o tym uczuciu tak krytycznie!). Dlatego również potrafi żartować sam z siebie i to na tematy, na które, wydawałoby się, Bond nie żartuje. Bo przecież kobieciarz, podrywacz. A tu nagle jakieś sugestie, że miał doświadczenia homoseksualne? Niektórym zapewne nie będzie się to mieściło w głowie.


    Dużą rolę w „Skyfall” odgrywa psychika Bonda. Rzeczywiście, tak jak już pisano – jest to chyba najbardziej rozbudowany psychologicznie film z całej serii, ze wszystkich dwudziestu trzech obrazów o agencie MI6. Poznajemy imiona jego rodziców, powracamy wraz z nim w rodzinne zakątki – do Szkocji. (ciekawostka: podobno Ian Fleming dopiero po przekonaniu się do Seana Connery’ego – Szkota – zdecydował się dopisać swojemu bohaterowi szkockie korzenie). Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że James dość mocno się zmienił.

    Niemal tak samo ważną rolę jak agent 007, odgrywa w „Skyfall” jego szef – M. To wokół niej kręci się cała fabuła, to ją chronić musi Bond. Podoba mi się to posunięcie ze strony reżysera. Do tej pory przecież szefowie MI6 mieli tylko epizodyczne role. Tutaj Judi Dench naprawdę dostała na ekranie dużo więcej minut, niż we wszystkich poprzednich filmach i wypada to zdecydowanie na plus.


    Nie mogę za dużo napisać o tym, co dzieje się wokół M i jak kończy się ten wątek, żeby nie zaspojlerować, pozostawię Was więc w niepewności.

    Podkreślić trzeba tę szczególną chemię, jaka widoczna jest na ekranie między Dench i Craigiem. To wybitni aktorzy i wręcz czuć z ekranu sympatię i szacunek jakim się darzą oraz radość i zadowolenie ze wspólnej pracy. 

    Kim byłby Bond bez swojego przeciwnika? Jak długo moglibyśmy oglądać go jedzącego wystawne śniadanie i popalającego papierosy z trzema złotymi paskami? Zapewne niedługo, dlatego w najnowszym filmie dostaje godnego siebie przeciwnika – cyberterrorystę, doskonale radzącego sobie z komputerami, mającego do dyspozycji grupę najlepszych hakerów i zabójców. 

    Dzięki oszpeceniu Javiera Bardema blond włosami, Silva wygląda jak „tradycyjny” bondowski przeciwnik. Trochę nierealny, trochę nie z tego świata, trochę karykaturalny, a jednak wciąż bardzo realny i niebezpieczny. A sam jeszcze potęguje to wrażenie, zachowując się to groźnie, upiornie i demonicznie, a to znów komicznie i niezrównoważenie. 


    Przyznać też trzeba, że istnieje duże podobieństwo między Silvą a... Jokerem z „Mrocznego rycerza” Nolana. Tak, dobrze widzicie. Otóż, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Javier Bardem całymi garściami czerpał z kreacji Heatha Ledgera – w niektórych momentach jego mimika i zachowanie są niemal identyczne jak u szalonego przeciwnika Batmana. Nie jest to jednak zarzut, bo o ile na początku może to trochę irytować i powodować myśli „ech, kopiuje Ledgera”, to jednak wraz z kolejnymi minutami na ekranie Bardem wypada coraz lepiej. Wróg Bonda to naprawdę dobra kreacja, jedna z najlepszych w całym filmie.

    Niewiele ustępuje mu Q – genialny wynalazca, kojarzący się wszystkim ze starszym, dobrotliwym dziadkiem (o Desmondzie Llewelynie już pisałem). W „Skyfall” w Q wciela się Ben Whishaw - aktor, który wygląda na szesnastolatka, a jest już po trzydziestce. To postać, która przede wszystkim wprowadza trochę luzu i komizmu do tej dość mrocznej opowieści o agencie MI6. Bałem się jak Whishaw wypadnie w roli Q, ale zostałem naprawdę pozytywnie zaskoczony. Doskonały wybór obsadowy, świetna rola!


    W każdym filmie o Jamesie Bondzie muszą się też, rzecz jasna, znaleźć piękne kobiety. Tak jest i w najnowszym obrazie, a w rolę tej najbardziej adorowanej – Severine, wciela się Berenice Marlohe. Oczywiście wygląd to kwestia gustu, ale Severine mnie nie zachwyciła – ma ujęcia, w których wygląda naprawdę pięknie, ale ma i takie, w których większego wrażenia nie robi. Warto wspomnieć także o... trzeciej, poza M i Severine, kobiecie, która przewija się nam na ekranie. 


    Nie wypada nie powiedzieć nic o Ralphie Fiennesie. To jeden z najlepszych brytyjskich aktorów (idealna kreacja w „Liście Schindlera”, choć większość i tak pewnie kojarzy go jako Voldemorta...) Fiennes wciela się tu w Mallory’ego – szefa Komisji do spraw Bezpieczeństwa. Nie ma dużej roli, ale i tak z przyjemnością ogląda się go na ekranie. I obejrzy zapewne w filmie o Bondzie jeszcze nie raz.


    Mówiąc o czołówce „Skyfall”, wspomniałem o nawiązaniach do wcześniejszych części bondowego cyklu. Są one obecne także w innych częściach filmu. Pierwszy raz w filmie Mendesa słyszymy „Bond. James Bond” przy... stole do ruletki, co jest oczywistym nawiązaniem do w ogóle pierwszego tego tekstu, wygłoszonego przez Seana Connery’ego w "Dr No". W pewnym momencie 007 mówi, że próbka jest „tylko dla jej oczu”, mając na myśli M. (do czego to jest nawiązanie nie muszę chyba pisać) Powrócił Aston Martin DB5 - samochód, który widzieliśmy w "Goldfingerze". Twórcy podeszli też z dystansem do wcześniejszych filmów. Gdy Bond rozmawia z Q o gadżetach, jakie otrzymał na misję, wynalazca zwraca się do agenta: „Spodziewałeś się wybuchowego długopisu? Już się w to nie bawimy.”.

    Również technicznie film zrealizowany jest naprawdę dobrze. Mendes nadał mu swój autorski rys (przyznam, że bałem się tego, czy na dobre Jamesowi Bondowi wyjdzie reżyser znany przecież głównie z psychologicznych filmów, typu „American Beauty”), dobrze skonstruował sceny akcji i pokazał głównego bohatera pogłębionego psychologicznie. 

    Sceny w Szkocji sfilmowane są w bardzo zimny sposób – zimnymi barwami. Craiga widzieliśmy już w takiej scenerii choćby w „Dziewczynie z tatuażem”. Również sceny całkowitej demolki i wybuchów (a trochę ich jest!) wyglądają naprawdę dobrze i bardzo, bardzo widowiskowo.


    A jednak, mimo tych wszystkich zalet, film jest dla mnie lekkim rozczarowaniem. To nie jest zły obraz! Wręcz przeciwnie – to bardzo dobre kino sensacyjne, ale nie było ani jednego momentu, w którym poczułbym się naprawdę całkowicie zatopiony w opowiadanej historii. A nie ukrywam, że tego właśnie oczekiwałem. 

    Zastanawiać się też można ile jest tu „Bonda w Bondzie”. Mam wrażenie, że bardziej jest to bardzo dobrze zrealizowany film sensacyjny, w którym po prostu główny bohater nazywa się James Bond, ale nie ma w nim tego archetypowego, znanego nam od pięćdziesięciu lat Jamesa. Nie jest to zarzut, bo nie mam nic przeciwko zmianom jakie zachodzą w obrębie jednej postaci (być takim samym przez pięćdziesiąt lat, przy zmieniających się uwarunkowaniach kulturowych? Dajcie spokój!), ale niektórzy mogą to odebrać jako minus.

    Twórcy za wszelką cenę od "restartu" serii chcą też szokować - dlatego dali nam blond Bonda, dlatego Q gra młody facet, dlatego... zresztą, o pozostałych przekonacie się sami.


    Podsumowując, połączenie mnie – fana 007 i „Skyfall” wypadło bardzo dobrze. Ale jednak „tylko” bardzo dobrze. Ósemka w przypadku najnowszego Jamesa Bonda to „tylko” ósemka. Przyznam, że oczekiwałem więcej, choć jak już wyżej wspomniałem, „Skyfall” to naprawdę bardzo dobry film. Choć jak na Bonda – lekki niedosyt pozostaje. Niedosyt w tym sensie, że w wielu miejscach można było przeczytać, że to najlepszy film o 007 w historii. Nie jest najlepszy, ale na pewno w ścisłej czołówce.

    PS - przy okazji zapraszam do przeczytania pozostałych tekstów z bondowskiego, kurtularnego cyklu.
    PS2 - nadal zastanawiam się co do oceny.
    PS3 - nie odpowiadam za treści w komentarzach obcych osób, mogą tam pojawić się spojlery. (są już w pierwszym komentarzu)





    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.film.interia.pl , http://www.totalfilm.com , http://www.collider.com , http://www.guardian.co.uk , http://www.iwatchstuff.com , http://www.heyuguys.co.uk , http://www.flicksandbits.com , http://www.ropeofsilicon.com

    19 komentarze :

    1. Taki film "Bond ale nie Bond" był tej serii potrzebny, jak dla mnie jest to pewien restart Bondowskiego cyklu.

      Nowy Q
      Nowy M
      Nowa Miss M.....

      Dzieki tym wszystkim zabiegom mysle ze za 2 lata zobaczymy bondowski klasyk w stylu filmow z seanem connerym i rogerem moorem.

      To własnie od nastepnego filmu zalezec bedzie przyszlosc Daniela Craiga jako Jamesa Bonda.

      Jezeli sprawdzi sie w "bondowym klasyku", mysle ze spokojnie zagra Bonda w sumie 6 filmach.

      OdpowiedzUsuń
    2. film dobry swietne przejście w obsade nowych aktorów w role M i MM oraz Q, kilka scen jest jednak przesadzonych, wydarzenia z jego rodzinnej posiadłości to jest kpina, komu nie kojarzyło sie to z kevinem samym w domu.... brakowało mi tylko mapy, zyłki, spadajacych farb ze schodów, bombek rozłozonych pod oknem...nie wypadlo to super. spojrzmy realnie-armie 30 zabójców z bylym swietnym agentem na czele nie moze sobie poradzić z bondem, starcem który cale zycie strzelel do królików oraz M(babci M). Takze nie oszukujmy sie ale nie była to zbyt realistyczna scena.

      OdpowiedzUsuń
    3. Po momencie z początku filmu kiedy po tłuczeniu sie z kimś i gonitwie Craig wstaje i wyciąga mankiety od koszuli spod rękawów marynarki: bardzo w stylu starego dobrego Bonda :) (Pamiętny Sean Connery zdejmujący strój płetwonurka pod którym ma smoking:) )
      Skyfall to świetny początek do powrotu starego dobrego Bonda w teraźniejszości :)- oby nie zmarnowany

      OdpowiedzUsuń
    4. Niech ktośc napisze,czy na początku jest gunbarrel otwierający film.

      OdpowiedzUsuń
    5. gunbarrel jest na końcu filmu
      dla mnie to dobry Bond, ale jednak spodziewałem się czegoś zdecydowanie lepszego. Casino Royal podobał mi się bardziej. Kilka fajnych scen tu było, przeciwnik zaskakująco szybko skojarzył mi się z Jokerem Ledger'a. Czegoś w tym Bondzie brakuje.

      OdpowiedzUsuń
    6. Nie wiem o co Wam chodzi z tym "Bond ale nie Bond". Czasy się zmieniły. Sam film mówi o tej zmianie w kwestii działania wywiadu.

      Jestem przekonany, że gdyby film był zrobiony jako "klasyczny Bond" (w sumie nie wiem o co Wam z tym chodzi) to nadal Ci niezadowoleni byli by niezadowoleni.

      OdpowiedzUsuń
    7. Byłam. Jest dobrze. Czołówka w moim klimacie- miłe zaskoczenie, uwielbiam takie czołówki aa ta to było 200% czołówki w czołówce. Mój facet tego nie lubi - uznał czołówkę za idiotyczną. Głos Adele miły, stylowy, na następną proponowałabym Lanę, skoro Amy i tak nie może zaśpiewać. Q idealny, cudny. Bond fajny. Bardem w roli czarnego charakteru rozczarowuje, za mało stuknięty i istotnie ewidentnie zżyna z Ledgera. Myślałabym raczej o obłędzie w stylu Cube, Siedem, American Psycho- są po prostu aktorzy, którzy zrobiliby to lepiej. To by było piękne- a tu...wręcz na śmiech mi się zbierało. Stylowe widoki, po prostu wizualna perełka, piękne cytaty ze starych Bondów, wspaniałe poczucie humoru, piękne panie(ta w domku na plaży też niezła). Nie zmarnowany wieczór i kasa.

      OdpowiedzUsuń
    8. Robienie błędów i podawanie tekstu z błędami czytelnikom, samo w sobie jest dla czytelnika obrazą. A każdy rodzaj tłumaczenia się jest śmieszny. Jeżeli dobrze wiemy, że tekst zawiera błędy, to je poprawiamy, a nie dajemy komuś do czytania. Poświęceniem dla czytelnika byłoby więc nie umieszczenie tekstu z błędami, a tekstu schludnego i poprawionego.
      To tyle w kwestii Twojego wstępu. Wcale nie mówię, że w tej recenzji są błędy. Chciałem się jedynie odnieść do próby usprawiedliwienia się na samym początku.
      Pozdrawiam

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Oczywiście każdy popełnia błędy i ich robienie same w sobie nie jest niczym złym, dopóki rzecz jasna staramy się je poprawiać i doskonalić samego siebie. Lub jeśli nie zdajemy sobie sprawy z błędów. Ale jeśli sami wiemy, że w tekście są błędy, to wtedy nie ma usprawiedliwienia dla niepoprawiania ich - bez względu na to, o której pisało się tekst. (choć jak widzę, wstęp już został zmieniony)
        Jeżeli szacunek dla czytelnika jest dla Ciebie czymś śmiesznym, no to chyba nie ma co dalej ciągnąć tej sprawy.

        Usuń
      2. nie, szacunek mnie nie śmieszy. po prostu proponuję luźniejsze podejście. to nie new york times. poza tym nie było tam rażących błędów - usprawiedliwienie było "na wszelki wypadek", w razie jakby gdzieś wkradła się jakaś literówka lub nie było do końca dobrze stylistycznie.

        Usuń
      3. Są ludzie mający luźne tylko majtki, a nie podejście do czegoś, zwłaszcza jeśli sami niczego nie zrobili lub nie robią.

        Usuń
    9. Nie kupuję tej historii, jako historii o Bondzie. Film - dobry, warto obejrzeć, ale to nie był Bond, jakiego znamy. Postać Moneypenny mało wiarygodna. Koniec w ogóle mało wiarygodny. Jeżeli ostatni film o Bondzie, miał być początkiem historii, to skąd stary i styrany Bond w tym filmie? Czemu jest tak mocno emocjonalnie związany z M, graną przez Judi Dench, która umiera, jeżeli to dopiero początek historii o Bondzie? Ta sama M, pojawia się później, a umiera już teraz? Sorry, mnie to nie przekonuje. I jak można było zrobić coś takiego z Javiera Bardena? Przed kultowym Astonem Martinem - chylę czoła. :)

      OdpowiedzUsuń
    10. Anonimowy6/11/12 18:22

      Dla mnie niestety Bond słaby. Przeciętny film sensacyjny. Nie żałuję, że na niego poszedłem, ale to nie jest Bond. Nie kupuję tłumaczenia o restarcie i początkach serii, bo jest to już trzeci Bond z Craigiem. Film chyba w ogóle starał się klimatycznie naśladować Batmany Nolana, niby taki mroczny. Tylko, że to „prawie” był ten klimat. Dla mnie film przede wszystkim dość smutny o przemijaniu, do tego rozterki doskonałego agenta Bonda... nie! Na Casino Royale z Craigiem bylem 5x w kinie. To mój rekord jeżeli chodzi o pójścia do kina wiele razy na ten sam film. „Quantum of Solace" w ogóle mi się nie podobał i oglądałem go tylko raz po premierze w kinie. Dlatego ten już lepszy, ale jak słyszę tekst "najlepszy Bond" to chyba wypowiadają go ludzie, którzy nie lubią serii o Bondzie. Po prostu tym ludziom podoba się film jako taki a nie historia agenta kręcona z rozmachem od 1962 roku. I o co chodzi z tym, że zginął a później żyje… uff, zero wytłumaczenia. Sugestie homoseksualne przyjąłem jako żart wypowiedziany przez Bonda a nie wyznanie w konfesjonale, ale może się mylę /oby nie!!!/. Javier Bardem na pewno nie uniknie porównań do Ledgera, moim zdaniem wypadł całkiem przyzwoicie. Ralphie Fiennes – super, że wszedł do Bonda. To powrót do M. jako faceta, może być bardzo ciekawie. Dla mnie ten film to max. ocena 6. Może następny będzie prawdziwym Bondem a nie workiem zszarganych nerwów, do tego fizycznie w bardzo przeciętnej formie. EryK

      OdpowiedzUsuń
    11. Każdą część za coś lubię – mimo to moje faworyty to Dr No, From Russia with Love, Man with a Golden Gun – jednak absolutnie nie rozumiem, czemu tak wiele osób nie trawi Quantum of Solace!? To był wyjątkowo zgrany Bond, z wykopem, świetnymi plenerami i przygodą. Skyfall to dla mnie najsłabsza część z Craigiem. Za mało tu impetu, zaś sam finał zawodzi całkowicie (gdzie tu rozmach i przytup!?). Trochę żal, że tyle osób rozpływa się nad tą osłoną... często mam wrażenie, że najgłośniej pieją ci, co Bonda ogólnie nigdy nie lubili. Mendes to ciekawostka, ale nie zatrudniłbym go po raz kolejny jako reżysera Bonda.

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Bonda lubię i oglądałem wszystkie.
        Co do Quantum of Solace - sam Craig stwierdził, że to mocno nieudany film i nie jest z niego zadowolony. Nie ma się co dziwić, skoro praca wyglądała tak, że w ciągu dnia kręcili sceny, a wieczorem Craig z reżyserem na kolanie pisali sceny na dzień następny.

        Usuń