Maria Peszek - Jezus Maria Peszek
RECENZJA
O tej płycie wszystko było wiadomo jeszcze przed premierą. Można by tak pomyśleć po serii wywiadów jakich udzieliła Maria Peszek, a w których opowiadała o przeżywaniu depresji. Czy to świadomy zabieg mający na celu jak najlepsze (i cyniczne swoją drogą) zareklamowanie nowego albumu, czy szczere, wręcz ocierające się o emocjonalny ekshibicjonizm wyznania - nie wiem. I nie tym będę się tu i teraz zajmował.
Na co zwróciłbym uwagę na samym początku? Jezus Maria Peszek to album, który można pięknie analizować pod kątem socjologicznym i światopoglądowym. Jedno jest pewne – zajadli prawicowcy będą chcieli spalić Marię Peszek na stosie.
Na co zwróciłbym uwagę na samym początku? Jezus Maria Peszek to album, który można pięknie analizować pod kątem socjologicznym i światopoglądowym. Jedno jest pewne – zajadli prawicowcy będą chcieli spalić Marię Peszek na stosie.
Docenić trzeba odwagę jaką wykazała się artystka nagrywając takie kawałki z takimi tekstami. To wbrew pozorom nie jest dwanaście smutnych piosenek z towarzyszeniem fortepianu, w których wciąż słyszymy jak to smutno, źle i okropnie. (a tak można by pomyśleć po tych wszystkich wywiadach) To płyta pokazująca postawę nowoczesnego Polaka. Jednych oburzy, do drugich przemówi.
Bo Maria Peszek jedzie równo. Po religii, po patriotyzmie, który nadal każe przelewać krew za ojczyznę. Trzeba mieć odwagę wypowiadać niepopularne poglądy wprost. Trzeba mieć odwagę zaśpiewać „po kanałach z karabinem/ nie biegałabym/ nie oddałabym ci Polsko/ ani jednej kropli krwi/ sorry Polsko/ wybacz mi/ płacę abonament/ i za bilet płacę/ chodzę na wybory/ nie jeżdżę na gapę/ tylko nie każ mi umierać”. Ale czy trudno zgodzić się z twierdzeniem, że „lepszy żywy obywatel niż martwy bohater”? Czym jest współczesny patriotyzm? Jak go zdefiniować?
Dalej, w Pan nie jest moim pasterzem Maria odcina się od religii – „Pan nie prowadzi mnie/ Sama prowadzę się/ Jak chcę, gdzie chcę.” Bezkompromisowo wyraża swoje poglądy, nie zważając na to, że na pewno znajdą się oburzeni, którzy uznają tekst za profanację.
Bo Maria Peszek jedzie równo. Po religii, po patriotyzmie, który nadal każe przelewać krew za ojczyznę. Trzeba mieć odwagę wypowiadać niepopularne poglądy wprost. Trzeba mieć odwagę zaśpiewać „po kanałach z karabinem/ nie biegałabym/ nie oddałabym ci Polsko/ ani jednej kropli krwi/ sorry Polsko/ wybacz mi/ płacę abonament/ i za bilet płacę/ chodzę na wybory/ nie jeżdżę na gapę/ tylko nie każ mi umierać”. Ale czy trudno zgodzić się z twierdzeniem, że „lepszy żywy obywatel niż martwy bohater”? Czym jest współczesny patriotyzm? Jak go zdefiniować?
Dalej, w Pan nie jest moim pasterzem Maria odcina się od religii – „Pan nie prowadzi mnie/ Sama prowadzę się/ Jak chcę, gdzie chcę.” Bezkompromisowo wyraża swoje poglądy, nie zważając na to, że na pewno znajdą się oburzeni, którzy uznają tekst za profanację.
Ale taka po prostu jest Jezus Maria Peszek – „boli mnie głowa/ totalny niż/ męczy mnie Polska/ wisi mi krzyż”.
„Nie urodzę syna/ nie posadzę drzewa/ nie zbuduję domu” (…) „nie wiem czy chcę rozmnażać się/ nie wiem czy chcę ciąg dalszy swój mieć” – śpiewa w Nie wiem czy chcę. Jedni uznają to za feministyczny hymn, jeszcze inni za piosenkę ze zbyt prostym tekstem, aby ją wyróżnić. Dla mnie jednak jest jednym z najlepszych utworów na płycie. Nie odczytuję go jako sztandaru feministycznego, ale jako wyrażenie swoich pragnień i – w dalszym ciągu – poglądów. To smutna piosenka, która każe się zastanowić nad rolami społecznymi w jakie jesteśmy automatycznie wpisywani, ale i nad sprawami fundamentalnymi, ewentualnymi różnicami i nad tym, co akceptujemy, a czego nie.
W ciekawy sposób mówi o Amy Winehouse. Czy raczej za plecami Brytyjki chowa się sama Maria Peszek – „najsmutniejsza dziewczyna na świecie”? Trudno nie odnieść wrażenia, że Polka nie stawia swoistego znaku równości między sobą a Amy.
„Nie urodzę syna/ nie posadzę drzewa/ nie zbuduję domu” (…) „nie wiem czy chcę rozmnażać się/ nie wiem czy chcę ciąg dalszy swój mieć” – śpiewa w Nie wiem czy chcę. Jedni uznają to za feministyczny hymn, jeszcze inni za piosenkę ze zbyt prostym tekstem, aby ją wyróżnić. Dla mnie jednak jest jednym z najlepszych utworów na płycie. Nie odczytuję go jako sztandaru feministycznego, ale jako wyrażenie swoich pragnień i – w dalszym ciągu – poglądów. To smutna piosenka, która każe się zastanowić nad rolami społecznymi w jakie jesteśmy automatycznie wpisywani, ale i nad sprawami fundamentalnymi, ewentualnymi różnicami i nad tym, co akceptujemy, a czego nie.
W ciekawy sposób mówi o Amy Winehouse. Czy raczej za plecami Brytyjki chowa się sama Maria Peszek – „najsmutniejsza dziewczyna na świecie”? Trudno nie odnieść wrażenia, że Polka nie stawia swoistego znaku równości między sobą a Amy.
Oczywiście odnosi się również do swojego załamania. Momentami bardzo ironicznie („załamanie nerwowe, dzwoń po pogotowie”), momentami wręcz brutalnie („śni mi się mięso/ śni mi się krew/ chciałabym wyjąć serce spod żeber/ i połknąć z nim cały mój lęk”)
Sfera muzyczna? Elektronika i alternatywa z domieszką rocka. Co ważne – to nadal piosenki, które łatwo wpadają w ucho, które da się zanucić a nawet do nich zatańczyć. Mimo powagi w tekstach. Ale to przecież nie o melodie tu chodzi.
Jezus Maria Peszek to trudna płyta. Nie w kategoriach chwytliwości, ale w treści. Jednych będzie wkurzać, innych bardzo irytować, jeszcze innych smucić. Teksty zmuszają do zastanowienia, chociaż nie przekazują przecież arcyodkrywczych treści. To raczej „siła, która tkwi w prostocie”, ale i przez tę prostotę zwraca uwagę na ważne sprawy. Nie można jednak mówić o niej w samych superlatywach, bo jest po prostu mocno nierówna. A i po kilku intensywnych przesłuchaniach mój początkowy entuzjazm względem tej płyty opadł. Choć nie zmienia to przecież faktu, że to naprawdę całkiem dobry album.
Sfera muzyczna? Elektronika i alternatywa z domieszką rocka. Co ważne – to nadal piosenki, które łatwo wpadają w ucho, które da się zanucić a nawet do nich zatańczyć. Mimo powagi w tekstach. Ale to przecież nie o melodie tu chodzi.
Jezus Maria Peszek to trudna płyta. Nie w kategoriach chwytliwości, ale w treści. Jednych będzie wkurzać, innych bardzo irytować, jeszcze innych smucić. Teksty zmuszają do zastanowienia, chociaż nie przekazują przecież arcyodkrywczych treści. To raczej „siła, która tkwi w prostocie”, ale i przez tę prostotę zwraca uwagę na ważne sprawy. Nie można jednak mówić o niej w samych superlatywach, bo jest po prostu mocno nierówna. A i po kilku intensywnych przesłuchaniach mój początkowy entuzjazm względem tej płyty opadł. Choć nie zmienia to przecież faktu, że to naprawdę całkiem dobry album.
zdjęcia: http://www.polifonia.blog.polityka.pl , http://www.mystic.pl , http://www.natemat.pl
Przesłuchałem dziś w aucie parę utworów - teksty pretensjonalne do bólu. W wielu kwestiach podzielam poglądy Marii ("nowoczesny" patriotyzm, ateizm), ale to, jak są one podawane, całkowicie mi się nie podoba i tego nie kupuję.
OdpowiedzUsuńUwielbiam smaczki typu za kreską kreska aż będę niebieska, który jest parafrazą tekstu Jonasza Kofty do łezki łezka aż będę niebieska, którą to piosenkę wykonywała Maryśka wiele lat temu na wrocławskim PPA. Wtedy była jeszcze Marią Peszek aktorką próbującą sił wokalnych. Po takim czymś jestem w stanie jej wybaczyć dość mocną grafomańską frazę typu: gasiła pety na otwartym sercu.
OdpowiedzUsuńŚwietna płyta, choć tak jak piszesz mocno nie równa. Mi najbliższe są 3 pierwsze numery:)
Pozdrawiam serdecznie.
Aha mój pierwszy kontakt z płytą był mocno na nie. Bardzo chciałam znaleźć jakieś minusy, a potem nagle wpadłam jak śliwka w kompot:)
OdpowiedzUsuńPieprze Cie brzydka piszczaca krowo, pieprze Cie skowyczaca suko, pieprze Cie lajzo spod smietnika
OdpowiedzUsuń