• Kultura, głupcze!

    007: Gdzie Bondów sześć...



    W tym miejscu miał powstać tekst pokazujący co jeden Bond mówi o drugim (na zasadzie – Connery o Daltonie, Moore o Craigu itd), ale na tyle trudno znaleźć wypowiedzi poszczególnych aktorów dotyczących innych odtwórców roli agenta 007, że postanowiłem zawrzeć tu kilka cytatów i ciekawostek dotyczących głównie obsady.


    Na początek jednak dwie wypowiedzi najdłużej urzędującego i najbardziej chyba aktywnego w mediach Bonda (Rogera Moore’a) o Danielu Craigu po „Casino Royale”:

    “He is a wonderful actor, certainly the best actor to play Bond.” Some might point out that saying that Craig is the best actor to play Bond isn’t the same as saying that he’s the best Bond, but Moore is clearly commenting on Craig’s portrayal of the character. Some might also point out that pretending to be a slick murderer who has sex with really attractive women is probably easier when you are a really jacked dude who is married to Rachel Weisz. At that point is it even acting?"

    I na temat „Quantum of Solace”: "I didn't like the last Bond film, it was like a long, disjointed commercial."

    Roger Moore i twórcy filmów o 007 za wszelką cenę chcieli uniknąć porównywania Anglika do Connery’ego, dlatego przykładowo Roger Moore nigdy nie wygłasza jednej z najsłynniejszych bondowych kwestii „Martini, shaken not stirred”.

    Poza tym w pierwszych dwóch filmach („Żyj i pozwól umrzeć” oraz „Człowiek ze złotym pistoletem”) Bond Moore’a nie pali papierosów z trzema złotymi paskami, a cygara, nie pije martini, lecz burbona.

    Co ciekawe, wymarzonym dla Rogera Moore’a aktorem w roli Jamesa Bonda jest... Johnny Depp. Wyobrażacie sobie go w tej roli?

    Na koniec krótki radiowy wywiad z siedmiokrotnym odtwórcą roli najbardziej znanego agenta na świecie:


    Wiedzieliście o tym, że w 1969 roku, gdy wydawało się, że Sean Connery zrezygnował z roli (ostatecznie wrócił jeszcze w 1971 roku w filmie „Diamenty są wiecznie”, a zastąpił go George Lazenby to nie on był pierwszym wyborem producentów? Otóż, w agenta 007 miał wcielić się... Timothy Dalton. Tak, ten sam, który Bondem był w 1987 i 1989 roku. Roli nie przyjął, uważał wówczas, że jest za młody (nie da się ukryć – dwudziestodwuletni Bond?), ale „co się odwlecze, to nie uciecze” (jak to lubią mówić polscy komentatorzy sportowi).

    Jak wspomniałem, Connery powrócił jeszcze na jeden film (zrobionego później „Nigdy nie mów nigdy” nie liczę, bo nie zalicza się go do oficjalnych filmów o agencie 007) mówiąc "I was really bribed back into it... But it served my purpose... Playing James Bond again is still enjoyable." Cóż, rzeczywiście, granie Bonda po raz kolejny może być całkiem fajne i ciekawe, jeśli za role dostaje się gigantyczny kontrakt (1,25 miliona dolarów, na dzisiejsze – 7 milionów, plus 12,5 procent z zysku i dodatkowe 145 tysięcy dolarów (832,112 tysiące w 2012) za każdy tydzień kręcenia, jeśli długość zdjęć przekroczy osiemnaście tygodni.

    Timothy Dalton w ogóle ma ciekawą historię, jeśli chodzi o rolę Jamesa Bonda. Oprócz wspomnianego wyżej odrzucenia roli w 1969 roku, odrzucił również w 1980. Miał wówczas zastąpić Rogera Moore’a w „Tylko dla twoich oczu”, ale scenariusz nie był jeszcze gotowy, a sam aktor bał się, że będzie musiał zagrać w filmie w stylu „Szpiega, który mnie kochał” lub „Moonraker”, a te, jak mówi, nie były typem filmów o Bondzie, które by mu odpowiadały.

    Dlatego ciekawie wygląda również sytuacja, gdy Roger Moore z rolą się pożegnał, a w w planach był kolejny film – „W obliczu śmierci”. Aktorem przymierzanym do tej roli był... Pierce Brosnan, który jednak miał zobowiązania względem serialu „Remington Steel”, w którym grał główną rolę, więc ostatecznie rolę dostał... tak, zgadliście – Timothy Dalton!

    O Daltonie, głównie znanym z teatralnych adaptacji Szekspira napisano w Guardianie "Dalton hasn't the natural authority of Connery nor the facile charm of Moore, but Lazenby he is not.". To również ten aktor uznawany jest za najbliższego wizji Iana Fleminga, a jednym z powodów, dla których tak się o nim mówi jest jego... fryzura w “Licencji na zabijanie”. Jednocześnie oba filmy, w których wystąpił Walijczyk są jednymi z najsłabiej ocenianych. Bond stał się bardzo poważny, zerwał z komediowym i luźnym wizerunkiem wykreowanym przez Moore'a.

    Po rezygnacji Daltona chciano go zastąpić Piercem Brosnanem, którego twórcy poznali na planie filmu... „Tylko dla twoich oczu” (1981), gdzie odwiedzał swoją żonę, która zagrała tam małą rolę. O chęci zatrudnienia Brosnana przy „W obliczu śmierci” już pisałem, ostatecznie w dwóch filmach wystąpił Dalton, a na Brosnana przyszedł czas w 1995 roku. Gdy objął rolę, powiedział "I would like to see what is beneath the surface of this man, what drives him on, what makes him a killer. I think we will peel back the onion skin, as it were". Okazało się również, że pierwszym filmem jaki Brosnan oglądał, w wieku 11 lat był... “Goldfinger”! I od tego czasu chciał wcielić się w postać agenta 007. To aż zastanawiające i zadziwiające jak krzyżowały się drogi Jamesa Bonda i Pierce Brosnana.

    „Goldeneye” odniósł spory sukces, do dziś pozostaje jednym z najbardziej lubianych filmów o Bondzie. Co ciekawe, był też pierwszym obrazem o agencie 007 po rozpadzie Związku Radzieckiego – kraju, który przez wiele lat skutecznie dostarczał Jamesowi Bondowi przeciwników. Krytycy mówili "The film is located precisely on the cusp between fantasy and near reality. For the first time in a Bond film there is something that could be called emotion”, "Brosnan shares none of Connery's virtues but has also been careful to avoid Moore's vices. It doesn't give him much room for manoeuvre, but then manoeuvring in tight corners is the one thing Brosnan is quite good at.”.

    Choć Brosnan podpisał kontrakt na trzy filmy z opcją czwartego i mimo, iż negocjacje dotyczącego piątego już trwały, strony nie doszły do porozumienia i Irlandczyk zrezygnował z roli. Znów na świecie zaczęły pojawiać się coraz bardziej wymyślne nazwiska aktorów, którzy mogliby wcielić się w rolę agenta Jej Królewskiej Mości. Najbliżej z nich był Clive Owen (wydaje mi się, że mógłby się sprawdzić w tej roli), który ostatecznie roli nie dostał, bo zaangażowano mało znanego wówczas aktora Daniela Craiga.

    Jakie jeszcze nazwiska pojawiały się w kontekście obsadzenia krzesełka z napisem „James Bond”? Z tych bardziej znanych - Eric Bana (“Hulk” u Anga Lee), Hugh Jackman (wszyscy wiemy, o kogo chodzi), Goran Višnjić (odtwórca roli Dragana Armanskiego w „Dziewczynie z tatuażem”), czy Gerard Butler („300”). Pojawiło się również nazwisko kompletnie nieznanego wówczas aktora – Sama Worthingtona, który kilka lat później zagrał główną rolę w „Avatarze”.

    Ponieważ to już historia najnowsza, dobrze wiemy, że postanowiono zrezygnować z gadżetów i „mało realnych” zdarzeń, aby nawiązać walkę z serią filmów o Jasonie Bournie. Wiemy również o proteście fanów, którzy założyli nawet stronę internetową danielcraigisnotbond.com. Wiemy o buncie przeciwko zatrudnieniu blondyna w roli agenta 007. Ostatecznie recenzje po „Casino Royale” były bardzo dobre, a Daniela Craiga zaakceptowano jako dobrego odtwórcę roli Bonda. Nasza kurtularna ankieta (w której głosowanie trwa do końca października!) pokazuje, że Craig jest niemal tak samo lubiany jak Connery. To chyba mówi samo za siebie.

    zdjęcia: http://www.movie-real-deal.blogspot.com , http://www.klast.net

    2 komentarze :

    1. Gdzie Bondów sześć...tam ma kto postrzelać :) Ekstra seria artykułów dla miłośników gatunku !

      OdpowiedzUsuń
    2. Szczerze mówiąc filmy z Daltonem uważam za jedne z najlepszych części :)

      OdpowiedzUsuń