Skoro już wiemy, z kim mamy do czynienia i planujemy zostać z nim aż na cały miesiąc, to wypadałoby spędzić cały dzień w jego towarzystwie, prawda?
Mogłoby się wydawać, że człowiek taki jak James Bond nigdy się nie nudzi. Bo przecież kiedy mieć tu czas na nudę, skoro trzeba podrywać kolejne dziewczyny, spać z nimi, zdawać raporty z zadań do M., czarować sekretarkę Moneypenny, jeździć po świecie, rozwiązując zagadki i ścigając największych kryminalistów świata, testować nowe samochody i wreszcie jeździć nimi dla samej przyjemności?
Otóż, okazuje się, że nawet agent Jej Królewskiej Mości czasami się nudzi, oto dowód:
„W czwartek dwunastego sierpnia, o siódmej trzydzieści rano, Bond obudził się w swym wygodnym mieszkaniu przy obsadzonym platanami placu opodal King’s Road i stwierdził z niesmakiem, jak straszliwą nudą przejmuje go perspektywa rozpoczynającego się dnia. Jak co najmniej w jednej religii accidie jest pierwszym z grzechów głównych, tak nuda, w szczególności niewiarygodny fakt obudzenia się już znudzonym, była jedynym występkiem, jaki Bond bezwzględnie potępiał.”
Pozdrowienia z Rosji, s. 101 (tłum. Robert Stiller)
Cóż. Jak widać nuda spotyka każdego. Jedni sobie z nią kompletnie nie radzą i pozostają w odrętwieniu przez dłuższy czas, inni szukają na youtube filmików z Gracjanem Roztockim, jeszcze inni grają na komputerze w Windowsa. Agentowi Jej Królewskiej Mości nie wypada radzić sobie z nudą w tak... nudny i popularny sposób!
„Jest tylko jeden sposób na uporanie się z nudą: dać sobie kopa i wyrwać się z niej. Bond oparł się na dłoniach i wykonał dwadzieścia powolnych pompek, tak przedłużając każdą z nich, aby mięśnie nie zaznały spoczynku. Kiedy nie mógł już wytrzymać bólu w rękach, przetoczył się na plecy i z dłońmi u boków unosił wyprostowane nogi, aż zakrzyczały mięśnie brzucha. Wstał i dwadzieścia razy dotknąwszy palców u stóp, przeszedł do ćwiczeń ramion i klatki piersiowej, połączonych z głębokim oddychaniem, aż zakręciło mu się w głowie. Dysząc z wysiłku, przeszedł do wielkiej, biało wykafelkowanej łazienki i stanął na pięć minut w szklanej kabinie z natryskiem, najpierw pod bardzo gorącą wodą, a później pod syczącą z zimna.
Na koniec, ogoliwszy się i nałożywszy granatową, bawełnianą koszulę bez rękawów z Sea Island oraz po marynarsku niebieskie spodnie z tropikalnej czesanki, wsunął bose stopy w czarne skórzane sandały i przez sypialnię wszedł do długiej bawialni o wielkich oknach, w poczuciu, że wypocił z siebie, przynajmniej na razie, trochę tej nudy.”
Pozdrowienia z Rosji, s. 102 (tłum. Robert Stiller)
Co następnie? Śniadanko.
„Śniadanie było jego ulubionym posiłkiem w ciągu dnia. Zawsze jednakowe, ilekroć przebywał w Londynie. Składało się z bardzo mocnej kawy od De Bry przy New Oxford Street, parzonej w amerykańskim ekspresie Chemex, której wypijał po dwa duże kubki, czarnej i bez cukru. Jedno jajko, w granatowym kieliszku ze złotym paskiem u góry, musiało być gotowane równo przez trzy i jedną trzecią minuty. Bardzo świeże, brązowe i nakrapiane, od francuskich kur odmiany Marans, które jakaś przyjaciółka May hodowała na wsi. (Bond nie znosił białych jajek, a że był kapryśny w wielu drobiazgach, bawiło go podkreślanie, że istnieje coś takiego jak ideał gotowanego jajka.) Następnie dwie grube grzanki z razowego pszennego chleba, spora bryłka ciemnożółtego masła z Jersey i w trzech przysadzistych słoiczkach dżem truskawkowy „Little Scarlet” firmy Tiptree; pomarańczowa marmolada Cooper’s Vintage z Oksfordu; oraz norweski wrzosowy miód od Fortnuma. Dzbanek do kawy i srebra na tacy w klasycznym stylu królowej Anny, a porcelana od Mintona, w tych samych barwach granatowej, złotej i białej co kieliszek pod jajko.”
Pozdrowienia z Rosji, s. 104-105 (tłum. Robert Stiller)
Ok, „śniadanko” to może nieodpowiedni słowo na wymyślną ucztę jaka codziennie rano serwowana jest Jamesowi Bondowi. Przy okazji widać tu styl, który u Fleminga mnie drażni – papierosy koniecznie muszą być z trzema paskami, amerykańskim ekspresem musi być Chemex, kieliszek do jajka koniecznie granatowy, ze złotym paskiem u góry. Ech...
Czasami jednak uświadamiamy sobie, dlaczego właściwie tak się nudzimy i dlacego tkwimy w odrętwieniu i letargu:
„Tego ranka, kończąc śniadanie na miodzie, Bond uświadomił sobie bezpośredni powód swojego letargu i marnego samopoczucia. Przede wszystkim Tiffany Case, jego miłość przez tyle szczęśliwych miesięcy, porzuciła go i po kilku bolesnych tygodniach, na które przeniosła się do hotelu, z końcem lipca pożeglowała do Ameryki Okropnie mu jej brakowało i wciąż starał się o niej nie myśleć. A był już sierpień i Londyn zrobił się upalny i duszny. Należał mu się urlop, ale brakowało energii oraz chęci, żeby gdzieś wyjechać samotnie albo poszukać na ten wyjazd jakiejś namiastki, która mu częściowo zastąpi Tiffany. Tkwił w na wpół opustoszałej centrali Secret Service, międląc rutynowe czynności, powarkując na sekretarkę i kłócąc się z kolegami.”
Pozdrowienia z Rosji, s. 105 (tłum. Robert Stiller)
Biedny, porzucony przez dziewczynę Bond. To, że ten człowiek kocha kobiety (koniecznie w liczbie mnogiej!) nikogo przekonywać nie trzeba. Stąd właśnie chęć poszukania „namiastki Tiffany”. A gdy już kogoś spotka? Ha! Wtedy agent 007 potrafi wymyślić wszystko, obmyślić cały plan dnia, jeszcze bardziej szczegółowo, niż Sherlock Holmes w interpretacji Roberta Downey Juniora obmyślał kolejne ciosy i uderzenia.
„Bond będzie gonić za tą dziewczyną, aż dopadnie ją w porze lanczu. Spotkają się w pustej restauracji nad rzeką, w ogródku pod winoroślą pnącą się po kratach. Pieczeń i lodowate vovray, ostrożne obwąchiwanie się, a potem dwa samochody pojadą obok siebie, aż wreszcie tego wieczora, już bardzo na południu, spotkają się w umówionym miejscu na obiedzie: drzewa oliwne, świerszcze nucące w zmroku barwy indygo, odkryją, że się polubili i że to, do czego zmierzali, nie jest aż tak naglące. A potem, nazajutrz („Nie, nie tej nocy, za mało cię znam, a poza tym jestem zmęczona!”) zostawiliby jej samochód w hotelowym garażu, aby pojechać jego samochodem, powoli, wiedząc, że nigdzie im się nie śpieszy, w kierunku zachodnim, jak najdalej od głównych dróg. Jak nazywa się miejscowość, dokąd zawsze chciał się wybrać, po prostu dla jej nazwy? Ach tak, Entre Deux Seins, wioska w pobliżu Les Baux. Może nie ma w niej nawet gospody. No to pojechaliby do samego Les Baux, przy Bouches-du-Rhone na pograniczu Camargue. Tam wynajęliby sąsiednie pokoje (a nie jeden podwójny, na to jeszcze za wcześnie) w słynnym Beaumaniere, jedynym we Francji hotelu połączonym z restauracją mającym najwyższą notę w michelinie. Spożyliby gratin de langouste i może napili się szampana, bo w taką noc wymaga tego tradycja. A potem...”.
Goldfinger, s. 159 (tłum. Robert Stiller)
Niby zwyczajny dzień, niby rozpoczęty nudą, ale za to w jakim towarzystwie! Gdzie indziej jak nie na KURTULI moglibyście spędzić cały dzień z jednym z najsłynniejszych ludzi na świecie? Najmniej tajnym szpiegiem? Jamesem Bondem?
zdjęcie: http://www.facebook.com/JamesBond007
0 komentarze :
Prześlij komentarz