• Kultura, głupcze!

    Lao Che: "Gęba się porusza a wyraża się dusza"


    Lao Che - Soundtrack
    RECENZJA

    Nie będę ukrywał, że zespół Lao Che uwielbiam od lat. Z wątpliwościami podszedłem do ich czwartej płyty – Prąd stały/Prąd zmienny, ale i tę po dłuższym czasie naprawdę polubiłem. Co ich charakteryzuje? Fakt, że zawsze nagrywają coś zupełnie innego. Bo przecież pierwszy album to cofnięcie się do dalekich czasów Mieszka I, mnóstwo Guseł, czarów i słowiańskich bożków, a to wszystko w doskonałej ambientowej otoczce. Powstanie Warszawskie to drugi album koncepcyjny, ale już z zupełnie inną muzyką – metalowym, czy wręcz punkowym szaleństwem. Gospel to już dużo większy luz, radość z grania, radość z rytmu i boskie tematy. Prąd stały/prąd zmienny to dużo więcej elektroniki, niż wcześniej, a Soundtrack... cóż, Soundtrack jest po prostu doskonały!




    I tym razem mamy coś, czego fani się nie spodziewali. Wieść gminna niesie, że Lao Che wpadło na pomysł nakręcenia filmu i nagrania do niego muzyki. Prawda, wyniesiona z „Programu Alternatywnego” w Trójce brzmi tak, że panowie po prostu podczas trasy słuchali soundtracków do amerykańskich filmów („Urodzeni mordercy”), które były doskonale skonstruowane i zaczęły żyć swoim życiem – w oderwaniu od filmów, do których zostały nagrane.

    Ale do rzeczy – jaki jest Soundtrack z Płocka/Londynu? Różnorodny. Funkowy, elektroniczny, rockowy, melancholijny, cudowny. Dziewięć utworów i dwudziestosekundowe intro, prawie godzina muzyki przez wielkie M. 

    Czego oni tu nie mają! Rytmiczne, oparte na dobrym samplu, czasem wręcz zahaczające o dubstep 4 piosenki, delikatne, powolne, usypiające KołysanEgo, zdecydowane, oparte na mocnym bicie, hip-hopowe Jestem psem (przecież korzenie Lao Che wywodzą się z hip-hopowej grupy Koli). Dopiero w połowie albumu (Na końcu języka) pojawiają się gitary – rozpoczynają mocno, by po chwili już do samego końca wolno, swobodnie płynąć, jednocześnie zrywając się co jakiś czas. Już w następnym utworze (Dym) dominuje bas, Już jutro to funkowy, skoczny utwór (czyżby najbardziej skoczna piosenka w dorobku Lao Che?), Zombi! zaczyna się cudownie szarżą perkusji, a tempo, wspomagane samplami, nie słabnie przez kolejne cztery i pół minuty. Ostatnie dwa utwory stanowią wyciszenie – początkowo mniejsze (ambientowe Govindam) i większe (doskonałe, cudowne, zachwycające, idealne Idzie wiatr!) Klimat rodem z Guseł, ale jednocześnie jakoś lżej. Idzie wiatr to idealny pokaz jak budować napięcie w obrębie jednego utworu. Muzycy bawią się dźwiękami, co doskonale pokazują ostatnie trzy minuty, gdy wokal się wycisza, a muzyka płynie niczym nieskrępowana, swobodna, jakby dźwięki same spływały z instrumentów.


    Na zupełnie osobny akapit (ba! Jeden to za mało!) zasługuje warstwa liryczna. Otóż, proszę Państwa, Soundtrack pod względem tekstowym jest absolutnym arcydziełem. Znamy Spiętego z poprzednich albumów Lao Che, znamy z jego solowych Antyszantów, więc niby wiemy, czego możemy się spodziewać – bardzo inteligentnych tekstów odwołujących się do popkultury, Biblii, literatury. Wiemy, że parafrazy, odniesienia i nawiązania będą obecne co chwilę. Wiemy, że teksty oparte będą na spiętrzonych metaforach, czasami zaskakujących, czasami niezwykle trafnych i dosadnych. Niby to wszystko wiem, wiedziałem, czego się mniej więcej spodziewać. A i tak jestem absolutnie zachwycony! Słucham tej płyty niemal bez przerwy od dwóch dni i wciąż w liryce zauważam coś nowego. Spięty, brachu, kocham cię!

    W wywiadzie dla „Dziennika” Spięty ostatnio powiedział, że w zasadzie dopiero niedawno uświadomił sobie, że jego piosenki raczej są smutne. Nie zmienił tego na Soundtracku, w związku z czym nadal mamy teksty dołujące (po raz kolejny przywołam Idzie wiatr – przecież tekstowo to jest absolutna perfekcja! Tekst doskonały, oparty na metaforze rozdartej sosny, znanej z „Ludzi bezdomnych” Żeromskiego), wyrażające wewnętrzne napięcie i niepokój. I znów mamy rozważania na temat religii (doskonały Dym), rozterki światopoglądowe, również te dotyczące przyszłości oraz tu i ówdzie przemycone refleksje na tematy damsko-męskie. Już za samo wymyślenie frazy „jestem anonimowym melancholikiem” należało by Spiętemu bić pokłony.

    A więc jeszcze raz – lirycznie doskonałość, muzycznie blisko doskonałości. Efekt jest naprawdę piorunujący, choć przyznam, że Idzie wiatr wyróżnia się tak bardzo, że nie mogę się oprzeć słuchaniu tego utworu kilka razy z rzędu. Ale tak to już jest z arcydziełami. Panowie z Lao Che udowadniają, ile znaczą na polskiej scenie, jak wiele wciąż mają pomysłów, jak potrafią zaskoczyć i zachwycić. Płyta roku? Nie wyobrażam sobie żadnej innej!






    zdjęcia: http://www.laoche.art.pl

    3 komentarze :

    1. Fajnie jest się tak bardzo zachwycić płytą. Mi to niestety nie wyszło aż tak bardzo, pomimo tego, że kocham chłopaków niezmiernie. Nie wiem może ja jestem za głupia na teraźniejsze teksty Spiętego, albo nie wiem o co chodzi, ale tak jak pisałam pod tekstem o Heyu nie leżą mi one i nic na to nie mogę poradzić. Oczywiście Dym i Idzie wiatr są świetne, a Już jutro chcę się słuchać na okrągło.
      Zanim wyciągnęłam nowe Lao z torby włączyłam sobie płytkę Koli i po latach przerwy ponownie się zachwyciłam tymi dźwiękami. Zapomniałam jakie to dobre było i do tego tyle ciepłych wspomnień:)

      OdpowiedzUsuń
    2. Anonimowy16/3/13 18:41

      Dla mnie ta płyta jest jednym ciągiem opisem życia człowieka od narodzin aż do śmierci ze wstawką żalu ziemi która różnych ludzi na sobie nosiła, a wszyscy byli z jednej gliny. Wracając do początku, dla mnie to dobry opis rozwoju człowieka, od poczęcia, podporządkowania rodzicom/światu, okresu dorastania - poszukiwania, buntu, w końcu (w 3/4albumu) wiek dorosły, siła, grzechy, walka o życie, na koniec starość, melancholia, świadomość nadchodzącego końca i zadumy przejawiającej się rachunkiem sumienia, z uświadomieniem się na końcu że nie wszystko było tak jak powinno. Aż w końcu chyba koniec? pozdrawiam

      OdpowiedzUsuń
    3. Anonimowy22/6/13 19:03

      Przesłuchałem "Soundtrack" sześćdziesiąty raz, więc chyba jestem gotów na komentarz. Płyta bardzo mi się podoba, jednak to wciąż "Gospel" uważam za największe dokonanie LC. Na "Gospel" nie ma słabych fragmentów, a "Soundtrack" dopiero od połowy jest rewelacyjna. Arcydziełem na płycie jest "Już jutro" (słucham bez przerwy i nie mogę się uwolnić. Zgadzam się z Tobą, że Spięty jest rewelacyjnym autorem tekstów, moim zdaniem w tej chwili najlepszym w Polsce.
      pwidz

      OdpowiedzUsuń