• Kultura, głupcze!

    Muzyk przez duże DJ


    Parov Stelar mógłby być synonimem oryginalności i pomysłowości w muzyce. Austriacki DJ komponuje i nagrywa dźwięki, które wymykają się wszelkim próbom szufladkowania ich. Potrafi połączyć ze sobą jazz z lat 20. XX wieku ze swingiem, trip hopem i elektroniką. Wyraźne bity z orkiestrą i nastrojowymi balladami. Jeżeli współczesna muzyka ma twarz eksperymentatora, który nie boi się podejmować ryzyka i łączyć ze sobą dwóch pozornie wszystkim różniących się od siebie światów, to jest to twarz Marcusa Füredera.

    Od początku działał na własną rękę – ponieważ nie znosi sytuacji, gdy ktoś ma mu mówić, co ma robić, założył własną wytwórnię płytową – Etage Noir. Jak sam przyznaje w wywiadach – inspiracji szuka w codziennym życiu  - „każdy dzień jest wypełniony małymi rzeczami, które mogą dać podstawę do świetnego dźwięku”. Choć twierdzi, że nie ma ulubionych zespołów, to jako płytę, która najbardziej zmieniła jego życie wymienia White Album The Beatles zaznaczając, że to jedyny boysband, który jest w stanie zaakceptować.



    Marcus Füreder mieszka i pracuje w Linzu – mieście nad Dunajem, w którym żył Fryderyk III Habsburg, Johannes Keppler, kompozytor i przedstawiciel romantyzmu w muzyce Anton Bruckner oraz w którym swoją młodość spędził najsłynniejszy Austriak – Adolf Hitler. Miasto jest atrakcją turystyczną, a jednym z jego głównych zabytków jest dwudziestometrowa barokowa kolumna Trójcy Świętej (Dreifaltigkeitssäule).

    Piszę o tym nie bez powodu, bowiem barokową estetyką nasycona jest także muzyka Parova Stelara (pseudonim nie ma żadnego znaczenia, został po prostu na szybko wymyślony). To jedna z rzeczy, które można o niej powiedzieć – imponuje mnogość gatunków muzycznych, jakie na swoich płytach zawrzeć potrafi austriacki DJ. Potrafi bardzo umiejętnie żonglować estetykami – tak w obrębie całych płyt, jak i nawet pojedynczych piosenek. Za przykład niech posłuży chociażby pierwszy utwór z najnowszej płyty The Princess (recenzja w środę) – Milla’s Dream. Rozpoczyna się zdecydowanymi dźwiękami fortepianu, do których po chwili dochodzi dźwięk gitary akustycznej, potem nadający charakteru bas, trochę skreczy a wreszcie dźwięki smyczków. Po niecałej minucie wchodzą wysokie dźwięki saksofonu i perkusja, a chwilę później saksofon, z którego wydobywają się dużo niższe dźwięki, zmienia nastrój całego kawałka na bardziej jazzowy i wyciszony, lecz... tylko pozornie, bo już po kilku sekundach następuje wyrazisty rytm i pobrzmiewa wokal. Do samego końca utworu – przez niemal cztery minuty następuje taki bardzo udany kolaż różnych estetyk, instrumentów, które niejeden artysta bałby się ze sobą połączyć. 

    Parov Stelar Band
    A to przecież nie koniec, bo na tej samej płycie (jak i na poprzednich) znajdziemy również utwory o zupełnie innym klimacie. Swingowe, jazzowe, bardziej elektroniczne, aż do house’owych. Piękne, romantyczne ballady i skoczne taneczne rytmy. Jego utwory mogą zachęcać do szaleństw na parkiecie, potrafią również odprężać i relaksować.

    Pierwszy album – wydany w 2005 roku Rough Cuts nagrywał sam, choć do współpracy zaprosił kilku muzyków – między innymi Anitę Riegler. Była to mocno nastawiona na elektronikę płyta. Druga – Seven And Storm była już dużo bardziej wyciszona, a w pewnych momentach wręcz ambientowa (Seven), ale sam Parov Stelar dopiero się rozkręcał. Drugi album nagrany został w kooperacji z innymi muzykami, powstał Parov Stelar Band, który ułatwił granie koncertów oraz miał wpływ na muzykę i ilość instrumentów, jakich używał w swoich kompozycjach Marcus.

    Parov Stelar i Lilja Bloom
    Po Seven And Storm przyszła pora na Shine – płytę, którą jeszcze bardziej poszerzył swoje możliwości i dzięki której można było wciąż mówić o wzrastającym poziomie kolejnych nagrań Marcusa. Zawsze do swoich utworów dobierał świetne wokalistki – Kristinę Lindberg, czy Gabriellę Hanninen, ale to z trzecią, którą słyszymy na Shine, współpraca układa mu się najlepiej i jest najbardziej owocna. Wydaje się, że Lilja Bloom, bo o niej mówimy, jest dla Parova Stelara tym, kim dla Bonobo Andreya Triana. To z nią nagrał swoje chyba najpiękniejsze piosenki, to ona swoim głosem wzbogaca tworzoną przez niego muzykę. Od debiutu na Shine, na którym wykonuje tylko tytułową piosenkę przeszła do nagrania wokali aż do czterech na kolejny album Austriaka – Coco, który jest chyba jak na razie jego najdoskonalszym dokonaniem. Dużo fortepianu, kapitalne wokale – wspomnianej już Lilji Bloom oraz Lilith, wreszcie – współpraca i przyjęcie do zespołu Maxa The Sax, którego saksofon doskonale pasuje do muzyki komponowanej przez Marcusa Füredera. Album zawiera w sobie dwie płyty – pierwsza jest dużo bardziej wyciszona, choć i na niej nie brakowało skocznych, szybkich rytmów (Let’s Roll nagrane z Blaktroniks). Pojawiły się skrecze i jeszcze większy rozmach w muzyce Austriaka. Na drugiej płycie, która wchodziła w skład Coco otrzymaliśmy house’owe rytmy – jakby w pewnym sensie powrót do korzeni z Rough Cuts, ale jednocześnie z dużo większym instrumentarium i jeszcze bardziej rozwiniętymi pomysłami. W zależności od nastroju mogliśmy więc posłuchać albo romantycznych, spokojnych utworów, albo skocznych, tanecznych rytmów, które niejednokrotnie nasuwają na myśl skojarzenia – zapewne to właśnie tak wyglądałaby dyskoteka w latach 20. i 30. XX wieku! Muzyka inspirowana charlestonem połączona z nowoczesnością. Rewelacyjny pomysł!

    Wydaje się jednak, że Austriak złapał lekką zadyszkę, bowiem najnowsze jego osiągnięcie – album The Princess (znów dwie płyty) nie porywa tak, jak każdy poprzedni, nie czuć rozwinięcia pomysłów, nie czuć zbytniej świeżości, ani czegoś, czego wcześniej u Marcusa byśmy nie słyszeli. Mimo wszystko to nadal ten sam pomysłowy, idealnie łączący różne estetyki DJ, którego utworów słucha się z największą przyjemnością. 

    Austriacy wydali na świat chyba największa ilość muzyków, którzy odegrali znaczną rolę w rozwoju tej dziedziny sztuki. Trudno wymieniać jakiekolwiek nazwiska, aby nie pominąć nikogo ważnego. Przyznać jednak trzeba, że do grona znakomitych austriackich muzyków należy zaliczać również Marcusa Füredera. Jeśli jeszcze go nie znacie, powinniście choć spróbować. Melancholia, romantyzm, skoczne rytmy, nowoczesność, relaks – to wszystko znaleźć można w muzyce Parov Stelar. Jest różnorodny, jak miasto, z którego pochodzi – łączy w sobie różne estetyki, style, potrafi zaciekawić, zainteresować oraz zrelaksować – zupełnie, jak kawiarenki w jego rodzinnym mieście, serwujące linckie torty, które są podobno najstarszymi ciastami na świecie. Na pewno warto spróbować.

    zdjęcia: http://www.outsidersmusica.it , http://www.bedroomdisco.de , http://www.last.fm

    0 komentarze :

    Prześlij komentarz