• Kultura, głupcze!

    Archive: I nie opuszczę cię aż do śmierci?


    Archive - With us until you're dead
    RECENZJA

    Archive to obecnie jeden z najbardziej oryginalnych i „świeżych” zespołów. To jedna z niewielu grup, która potrafi łączyć w obrębie jednego utworu tak różne stylistyki – progresywny rock, trip-hop i muzykę symfoniczną. W Polsce znani głównie z największego hitu – ponad szesnastominutowego Again.

    Choć skład zespołu robi wrażenie (w chwili obecnej doliczyć się można dwunastu osób), to głównymi mózgami zespołu jest dwóch muzyków – Darius Keeler i Danny Griffiths, którzy dobierają sobie współpracowników na kolejne płyty Archive.


    Zapowiadając swój najnowszy album – With us until you’re dead twórcy mówili, że będzie to rockowo-elektroniczno-symfoniczna płyta. Można było zastanawiać się, który z trzech składników (lub raczej dwóch – nikt chyba nie sądził, że na płycie dominować będzie muzyka symfoniczna) będzie przeważał – czy gitary jak na Noise, czy elektronika i trip-hop jak na Londinium, czy Controlling Crowds. Cóż. Wydaje się, że wszystkie trzy elementy są tu rozłożone mniej więcej po równo.

    Przewagę mają jednak elektroniczne dźwięki – podobnie jak było to na wydanych wcześniej wszystkich częściach Controlling Crowds. W przeciwieństwie do poprzedników, zrezygnowano jednak z rapowanych wokali.


    Album otwiera chyba najlepszy na całej płycie Wiped Out, który znamy już z EP-ki promującej With us until you’re dead. Zaczyna się spokojnie, by później przerodzić się w kaskadowy elektroniczny chaos – ale jaki piękny! Uwagę zwraca doskonały wokal – w odpowiednich momentach cichy, w odpowiednich wręcz rozpaczliwy.

    Interlace to już poziom dużo niższy, chociaż ładnie brzmi post-rockowy hałas pojawiający się co kilka sekund. Następnie, przy Stick Me In My Heart, tempo zwalnia – utwór kojarzy mi się trochę z kołysanką, później trochę się rozkręca, by przerodzić się w... Conflict – jedną z najbardziej skomplikowanych kompozycji na albumie, o której do tej pory nie wiem, co sądzić. Mnogość dźwięków, normalny wokal obok krzyków i wrzasków, niepokojąca perkusja, wibrujące dźwięki smyczków. Doskonały utwór.

    Następnie pojawia się Violently – elektroniczny utwór znany już ze wspomnianej wcześniej promocyjnej EP-ki. Po wypełnionym słowami „who the fuck” Violently, następuje pełne uspokojenie w postaci – notabene – Calm Now. Przepiękna miniaturka na fortepianie ze smyczkowym akompaniamentem. Doskonały, wyciszający przerywnik akurat w połowie albumu.


    Silent to popis wokalny Marii Q, Twisting to natomiast jeden z najbardziej elektronicznych numerów na albumie, mieszający ze sobą hałas, szum i elektroniczną perkusję ze smyczkami. Things going down to kolejny przerywnik, tym razem wypełniony niesamowitym głosem Marii Q. Utwór płynnie przechodzi w Hatchet – wykonywany przez Holly, który jest przykładem na to jak powinna rozkręcać się piosenka. Napięcie narasta i narasta, aby osiągnąć kulminację pod koniec czterominutowego utworu. Damage natomiast ma lepszą drugą połowę, też nieźle się rozkręca, perkusja ładnie pracuje, ale nie jest to jeden z najlepszych utworów. Kończący Rise wycisza nastroje i z urokiem kończy With us until you’re dead.

    Można narzekać, że album nie zawiera absolutnej perełki i arcydzieła jak Again czy Lights, nie zawiera żadnego utworu, który trwałby dłużej niż siedem minut. Ale po co narzekać, skoro Archive dają nam dźwięki w swoim stylu, na które czekaliśmy?

    With us until you’re dead to bardzo dobra płyta. Niestety nie idealna, ale i niewiele gorsza od doskonałości. Są dźwięki, które zachwycają, ale pojawiły się też takie, które nie porywają tak jakbyśmy tego chcieli. Niemniej jednak, to dla mnie najlepsza płyta tego roku. Moje oczekiwania były ogromne i... w dużej części zostały spełnione.

    Jedno jest pewne – muzyka Archive jest tak dobra, że warto zostać z nią aż do śmierci.




    zdjęcia: http://www.amazon.com , http://www.bandweblogs.com , http://www.magazyngitarzysta.pl

    2 komentarze :

    1. Hatchet nie jest wykonywany przez Marię, lecz przez Holly :P Jeden z ostatnich akapitów pokazuje, że recenzent chyba za bardzo lubi słówko "ładnie" :D

      OdpowiedzUsuń