Peter Jackson tęskni za „Władcą Pierścieni”. To dlatego z „Hobbita” stara się zrobić drugą epicką trylogię. Ma obsesję przenoszenia na ekran każdej kartki papieru, na jakiej Tolkien postawił choćby kleksa. Powieść, którą zachwycają się miliony postanowił więc wzbogacić o dodatki, jakie znajdziemy na końcu „Władcy Pierścieni”. Mało tego – postanowił dodać trochę od siebie, a to już zagranie bardzo ryzykowne.
Polityczna poprawność nakazuje, aby w filmie znaczącą rolę mieli nie tylko mężczyźni. A więc Jackson dodaje sobie kobietę z własnej wyobraźni – Tauriel – elfkę, która doskonale włada krótkimi mieczami. A jeszcze lepiej łukiem. Wydaje się sprawniejsza nawet, niż Legolas, a na ekranie… pojawia się niemal tak często jak Bilbo Baggins. Niestety. Wcielająca się w nią Evangeline Lilly jest po prostu bardzo słaba.
To jednak nie wszystko – żeby pokazać przyszłe przymierze elfów z krasnoludami, Jackson zawiązuje nam mały romans między Tauriel, a Kili. (zresztą wcześniej już podejrzewałem Kili o to, że nie jest krasnoludem) Wyszło to wybitnie. Wybitnie tandetnie.
Puszczając oko do fanów trylogii, reżyser zdecydował się również na wciśnięcie postaci Legolasa. W sieci widać zadowolenie (głównie wśród kobiet oczywiście) z pojawienia się na ekranie wygładzonego jak Benjamin Button, Orlando Blooma. Głośna jest jego sprawność w zabijaniu Orków, ale skakanie po głowach Krasnoludów, połączone z jednoczesnym szyciem z łuku i piruetami, jak w łyżwiarstwie figurowym… za dużo tu gry komputerowej i usilnej widowiskowości.
Chęć stworzenia trylogii bardziej epickiej, niż „Władca Pierścieni” spowodowała, że Peter Jackson uznał chyba Bilbo Bagginsa za zbyt prostego i zwyczajnego bohatera. Dlatego odstawił go na drugi plan, na pierwszy wysuwając znów wielką walkę dobra ze złem i wagę spraw, o których nie śniło się filozofom. Hobbit jest natomiast schowany i przez długie fragmenty filmu niewidoczny. Kiedy jednak pojawia się na ekranie, widzimy, dlaczego góra złota należy się specjaliście od castingu. Martin Freeman ponownie pokazuje, że do tej roli jest idealny. Doskonale widać na jego twarzy i w zachowaniu więź, jaka tworzy się między Bilbo Bagginsem, a znalezionym przez niego pierścieniem. Coś fantastycznego.
Martin Freeman z pierścieniem. I wszystko jasne. |
Ważniejsze w tym filmie są krasnoludy, a najważniejszy, najmędrszy i najdzielniejszy spośród nich jest oczywiście Thorin Dębowa Tarcza. Bohater, który w jakiś sposób utracił swój romantyczny, tragiczny rys przywódcy, a stał się irytującym, śmiertelnie poważnym człowieczkiem z donośnym głosem.
Film przez większość czasu po prostu się tak niewyraźnie snuje. Tu bitwa, tam trochę spokoju, by po chwili doszło do kolejnego starcia, a po nim nastąpiła znów chwila odpoczynku. Tytułowy Smaug miga nam na ekranie po godzinie i piętnastu minutach, a na dobre pojawia się dopiero po niemal dwóch godzinach. I wtedy dopiero film nabiera rumieńców i kolorytu. Dzięki doprowadzonej do perfekcji technologii, smok zyskał oblicze Benedicta Cumberbatcha i jego głęboki, uwodzicielski głos. I w jednej chwili Brytyjczyk skradł wszystkim show i przyciągnął uwagę widzów do siebie. Smaug jest najjaśniejszym elementem całego filmu i to głównie jemu obraz powinien zawdzięczać wysokie oceny.
„Hobbit: Pustkowie Smauga” jest przede wszystkim opowieścią o władzy, o tym jak każda istota żyjąca pod jej wpływem się zmienia. O tym, jak niczym nie różnią się dążenia i działania pięknych, szlachetnych elfów od brutalnych, okrutnych orków. Pierścień obejmuje władzę nad duszą i działaniami Bilba. Thorin staje się zadufany, wręcz arogancki dla współplemieńców. Smaug, panujący nad złotem i Arcykryształem również przez nią jest zepsuty. To samo dzieje się w Mieście na wodzie – chyba tylko Bard zdaje sobie sprawę, do czego prowadzi władza. To, rzecz jasna, świetnie nawiązuje do „Władcy Pierścieni”.
Jednak wydaje się, że magię "Władcy Pierścieni" Jackson zamienił na kuglarskie sztuczki z Hollywood, co najbardziej widać na przykładzie postaci Legolasa. Wykonuje spektakularne ślizgi na liściach, biega po głowach krasnoludów, a z łuku strzela szybciej, niż Niemcy z MG42.
Jednak wydaje się, że magię "Władcy Pierścieni" Jackson zamienił na kuglarskie sztuczki z Hollywood, co najbardziej widać na przykładzie postaci Legolasa. Wykonuje spektakularne ślizgi na liściach, biega po głowach krasnoludów, a z łuku strzela szybciej, niż Niemcy z MG42.
Do Śródziemia nadal miło powrócić – te wspaniałe krajobrazy, które zachwycały w poprzedniej trylogii, olśniewają nadal. Znów towarzyszy im doskonała muzyka i niemal kronikarskie przedstawienie stworzonego przez Tolkiena świata. Dlatego mimo kilku wad, nietrafionych rozwiązań, irytujących i na siłę wydłużonych momentów powrót do Śródziemia był całkiem przyjemny. Szkoda tylko, że.*
*że film kończy się jak ta recenzja – w połowie zdania
zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.horrornews.net , http://www.lotr.wikia.com
Wspaniały obraz. Denerwował mnie tylko wątek spoza fabuły pierwowzoru - elfka. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńaż "wspaniały"? ;>
Usuńwow!
OdpowiedzUsuńRecenzja od razu do mnie trafiła ale film nie.
Jestem fanką trylogii ale do Hobbita nie mogłam sie przekonać.Oglądałam pierwszą część może z 40 minut i po prostu efekty,sama nie wiem co,ale film nie przemówił do mnie i postanowiłam dalej się nie zagłębiać
fakt, porównując Władcę i Hobbita, to w tym drugim zdecydowanie więcej sztuczek Hollywood i dużo dużo dużo więcej komputera. przy "Pustkowiu Smauga" miałem czasem wrażenie, jakbym oglądał film animowany
UsuńNajgorsze w Thorinie jest to, że bez względu na to, czy uznamy go za pozytywnego czy negatywnego bohatera - nie wzbudza on symaptii. Mam w głowie przykłady wielu czarnych charakterów, które były tak wykreowane, że mimo wszystko podbijały serca widzów. Thorin nie wzbudza żadnych emocji, nawet łezka nie zakręci mi się w oku w jego momentach chwały czy upadku, a ja przecież tak lubię płakać ;(
OdpowiedzUsuńAbsolutnie się z Tobą zgadzam. Tauriel - pomyłka, jak również i cały pseudowątek miłosny. Martin Freeman jak zwykle znakomity, rzeczywiście szkoda, że tak odstawiony na drugi plan. Dla mnie jest tu za mało rozmów między bohaterami, akcja za bardzo pędzi. Bardzo dobra recenzja :)
OdpowiedzUsuńs/Cuttenbacha/Cumberbatcha
OdpowiedzUsuńHobbit 2 jak dla mnie w końcu zalatuje Władcą Pierścieni... i dobrze się to ogląda :)
OdpowiedzUsuńmoją uwagę najbardziej przykuwał Legolas,który zwyczajnie zaokrąglił lub zkwadratowił się na buzi ;-)
podsumowując,Dwójka lepsza od Jedynki.
Trafna recenzja. Niemalże się z nią zgadzam, jednakże ostatni akapit pisany jest najwidoczniej pod wpływem sentymentu. Śródziemie w Hobbicie 2 nie jest nawet w połowie tak angażujące jak w filmach z cyklu WP lub pierwszej części Hobbita. Dzieje się to za sprawą ograniczenia naturalnych zdjęć plenerowych na korzyść krajobrazów wygenerowanych komputerowo. Bajkowy potencjał przyrody Nowej Zelandii został całkowicie zignorowany, a niektóre sceny wyglądają bardziej jak z gry komputerowej niż filmu pełnometrażowego. Nie wiem co było przyczyną tej decyzji ale jest to jak dla mnie niezaprzeczalnym błędem reżysera i producentów. Drugim niewspomnianym w recenzji mankamentem jest muzyka, w której brak jakiegokolwiek porywającego motywu jak np. motyw krasnoludów w pierwszej części. Twórcy ścieżki dźwiękowej do filmów o Śródziemiu przyzwyczaili nas do klimatycznych, charakterystycznych nut, towarzyszących poczynaniom bohaterów. Tu zabrakło nawet tego. Moim skromnym zdaniem tego, co uczyniono temu filmowi nie jest w stanie uratować nawet wspaniale zrobiony Smaug z głosem Cumberbatcha ani aktorstwo, które w zależności od prezentowanej aktualnie postaci prezentuje się w formie sinusoidy.
OdpowiedzUsuńBardzo fajna recenzja :) Zgadzam się, postać Mary Sue, czy też Tauriel, jest całkowicie zbędna, a ten pseudo wątek miłosny... Tolkien się w grobie przewraca. Od krajobrazów aż bije komputerowym retuszem, naturalna bajkowość Nowej Zelandii zniknęła... Jak dla mnie ten film już nie jest do uratowania.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie jednak jeszcze jedna rzecz. Co do diabła myślał sobie Peter Jackson kreując postać Thranduila? Dość mało było o nim w książce, więc rozumiem, że nie miał na kim się wzorować, ale żeby przedstawić go jako zniewieściałego, wypindrzonego typka..? Nieee...