• Kultura, głupcze!

    Róża: Polska szaro-czerwoni


    Róża
    RECENZJA

    „Róża”. Jedno słowo, a od razu wiele skojarzeń. Wielki wygrany ceremonii rozdania nagród Polskiej Akademii Filmowej. Orzeł dla najlepszego dźwięku, scenarzysty, reżysera, drugoplanowej roli męskiej, głównej roli kobiecej, wreszcie Orzeł dla najlepszego filmu i nagroda publiczności. Jakie jeszcze skojarzenia przychodzą na myśl? Że to film ciężki, że jeden z najbardziej oczekiwanych, że jeden z najlepszych w ostatnich latach. Skojarzenia niebezpodstawne.

    Nie jestem wielkim fanem Wojciecha Smarzowskiego. Podczas gdy większość zdaje się zachwycać filmami twórcy „Wesela” czy „Domu złego”, mnie jakoś nie porywały. Weźmy za przykład „Dom zły” – kojarzył się trochę z „Fargo” braci Cohen, bo kojarzyć się musiał. Oprócz tego ciężar w stylu filmów Aleksieja Bałabanowa („Ładunek 200”), klimat nie do zniesienia, psychodeliczna muzyka i wszechobecna brutalność i poczucie bezsensu. „Róża” to nadal film w tym stylu (w końcu – jeśli reżyser wypracowuje swój unikalny styl, to nie po to, żeby go porzucać), ale jednak z pewnymi modyfikacjami. Nie ma groteski, nie ma przesady i przerysowania jak w „Domu złym”.



    „Róża” zaczyna się od prawdziwego, potężnego ciosu w mordę albo zdecydowanego chwytu za żołądek. W miarę rozwoju filmu uchwyt lekko słabnie, by po chwili zacisnąć się jeszcze mocniej. Główny bohater – Tadeusz widzi, jak niemieccy żołnierze gwałcą i po chwili zabijają jego ukochaną. Nie może nic zrobić, może tylko obserwować to, co się dzieje. Ta bezradność wobec otoczenia, wobec tego, co się dzieje będzie dojmującym i dominującym uczuciem na ekranie. Tadeusz, były AKowiec wprowadza się do Róży – byłej żony niemieckiego żołnierza. Mimo wszystkich przeciwieństw między dwojgiem rozwija się miłość. Choć jest trudno, choć wokół grasują bandy radzieckich żołnierzy-bandytów oboje starają się jakoś ułożyć życie. Wtedy jednak pojawia się kolejne nieszczęście i kolejne i kolejne.

    Pesymizm wylewający się z ekranu momentalnie udziela się widzom. Sceny są brutalne – tak w sensie fizycznym, jak i psychicznym. Gwałcą żołnierze niemieccy. Gwałcą żołnierze radzieccy. Ludzie wokół są nieufni, podejrzliwi i każdy chce dla siebie jak najlepiej. Jeśli ma się to odbyć kosztem sąsiada – nie ma żadnego problemu. A sąsiedzi przyjaźni dla siebie nie są, bo na niewielkim obszarze Mazur pozostali Niemcy, nadeszli repatrianci ze wschodu, są radzieccy żołnierze i Mazurowie, którzy nie są Polakami, ale i nie są Niemcami.

    Cały dramat rozgrywa się w scenerii, która jeszcze potęguje wrażenie bezsensu, braku jakiejkolwiek iskierki nadziei i wszechobecnego pesymizmu. Drzewa pozbawione liści, mgła, niebo zasnute ciemnymi, ciężkimi chmurami, wiatr, wreszcie śnieg i lód. Akcja dzieje się na wsi, w podniszczonym domu, a reżyser co jakiś czas przebija ten obraz fragmentami pokazującymi zbrodnie wojsk radzieckich i niemieckich w zniszczonych miastach.

    Wszystko to sfilmowane jest oczywiście w zimnych barwach. Dominuje brąz i szarość, wrażenie kompletnego bezsensu i bezradności potęgowane jest więc także przez zdjęcia. Poza nimi klimat buduje wszechobecna cisza, która stanowczo dominuje nad wyciszoną muzyką. Smarzowski dobrze wie jaką rolę odgrywa kompletna cisza podczas pokazywania szokujących obrazów, dlatego też dobrze ten zabieg wykorzystuje.

    W to wszystko idealnie wpisuje się Marcin Dorociński. Jego zrezygnowana twarz wyraża całą gamę emocji, choć gra oszczędnie. Jedną miną, jednym spojrzeniem potrafi oddać i smutną przeszłość głównego bohatera i zagubienie, jakie mu towarzyszy i rozwijające się w nim uczucie i jednocześnie świadomość, jak ciężko będzie żyć. Kapitalna rola! I żałować można tylko, że na jeden rok przypadły genialne role aż trzech aktorów – Dorocińskiego, Więckiewicza i Gierszała, a nagrodzony mógł zostać tylko jeden.

    W swoją rolę brawurowo wciela się także Agata Kulesza, o której powiedziano już wszystko i słusznie uhonorowano ją Orłem. Rolę miała niełatwą, a wywiązała się z niej popisowo. Warto także wspomnieć nagrodzonego na drugim planie Jacka Braciaka i Kingę Preis (nominacja).

    Film wykonany jest naprawdę doskonale. Przerażający naturalizm, realistyczne pokazywanie najbrutalniejszych scen, doskonałe kreacje aktorskie, prowadzenie kamery i zdjęcia. Nie mam wątpliwości, że wszystkie nagrody, jakimi obsypana została „Róża” są całkowicie zasłużone. Czy to najlepszy polski film ostatnich lat? Tak daleko bym się nie posuwał, ale na pewno jest to jeden z najważniejszych i najlepszych obrazów, jakie u nas powstały.

    „Róża” stanowi dla mnie absolutnie najlepszy film w dorobku Wojciecha Smarzowskiego. Skonstruowana jest doskonale, przemyślanie i co najważniejsze – historia jest ciekawa, a sposób jej realizacji we wzorowy wręcz sposób pobudza emocje widzów. Nikt nie pozostanie obojętny po seansie, nikt nie będzie mógł powiedzieć, że „Róża” nie zrobiła na nim żadnego wrażenia – bo wrażenie robi. Ściska za żołądek, męczy i dręczy.





    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.culture.pl

    3 komentarze :

    1. Mamy trochę odmienne zdania na temat twórczości Smarzowskiego. Ja jestem wielkim fanem "Domu złego", który być może był lekko przerysowany, ale wniósł nową świeżość do polskiego kina i trafiał między oczy. "Róża" była przeze mnie najbardziej oczekiwanym polskim filmem ubiegłego roku. I wiele sobie po nim obiecywałem. Tymczasem nie zrobił na mnie jakiegoś gigantycznego wrażenia. Owszem, ma swoje ewidentne plusy i zgodzę się z tym, o czym piszesz: o aktorstwie, wykonaniu, stylistyce. TO jest naprawdę dobre kino, ale już nie ma tego zachwytu, nie pozostawia mnie z otwartą gębą i jednak żołądka mi nie ściska. Jestem w stanie od razu przejść po nim do porządku dziennego, a nie mogłem tego doświadczyć po "Domu złym". Nie zmienia to jednak faktu, że po ostatnich trzech filmach Smarzowski jawi mi się jako ktoś, kto może lada moment nie tylko wyrosnąć na najlepszego polskiego reżysera, ale i spróbować swoich sił za granicą.
      Pozdrawiam

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Trochę jak Kieślowski z szansami na zaistnienie za granicą? Też mam takie wrażenie.

        Usuń
    2. Róża to film genialny. Wszystko w nim jest, to co powinno zarówno w warstwie historycznej, jak i jako opowieść filmowa. Spotkałam się na forach z licznymi głosami, że to przesadza, że tak nie było, że to niemożliwe żeby jednej kobiecie przydarzyły się wszystkie dramaty świata, że epatuje przemocą itp. Ale tak było i nie należy zamykać na to oczu.
      Czytam teraz książkę Marcina Zaremby "Wielka Trwoga 1945-1947" i akurat wczoraj przed snem (nie wiedziałam, że akurat trafię na ten rozdział) trafiłam na rozdział o Ziemiach Odzyskanych, o falach gwałtu i o przemocy jakiej się dopuszczali radzieccy żołnierze (a raczej swołocz) i jeśli ktoś mi jeszcze powie, że sceny w Róży to przesada, to nie wiem czy zachowam zimną krew. Smarzowski oszczędził nam wielu jeszcze mocniejszych scen. Mógł jeszcze pokazać jak żołnierze gwałcą 4-letnią dziewczynkę! i to także byłby PRAWDA!
      Wybacz ten mocno emocjonalny komentarz, ale podczas czytania wczorajszego rozdziału Wielkiej Trwogi nie mogę inaczej. Cały czas czytając miałam obrazy z "Róży" i Róży pod powiekami.

      Pozdrawiam tym serdeczniej:)

      OdpowiedzUsuń