• Kultura, głupcze!

    Gangster: Piękny i brutalny


    Gangster
    RECENZJA

    Prohibicja. Złote czasy mafii. Kapelusze, brylantyna na włosach, elegancja i szyk. Kochamy takie opowieści. Zachwycamy się nimi, myślimy o nich ze specyficzną nostalgią. 

    Dostajemy więc kolejny prezent. „Gangster”. Tak trzymający się w klimacie prohibicji, a jednak tak różny choćby od „Ojca chrzestnego”, czy „Nietykalnych”. Tu nie chodzi o tommy guny, wystrzeliwujące miliony kul, pościgi starymi, pięknymi Fordami, ale o umiejętnie budowaną psychologię postaci, gęsty, sugestywny klimat i doskonałe aktorstwo.




    Trzech braci, mieszkańcy wsi, do perfekcji opanowują sztukę bimbrownictwa. Panuje prohibicja, biznes zaczyna prosperować coraz lepiej. Do tego stopnia, że zaczynają się nim interesować stróże prawa (na czele z agentem specjalnym). Nie chcą oni jednak powstrzymać Bondurantów, ale uszczknąć coś dla siebie, pobierać od nich swoisty haracz. Gdy bracia się na to nie zgadzają w małej społeczności wybucha wojna. 

    Pierwsza część filmu koncentruje się głównie na znakomicie rozrysowanej psychologii postaci. Mamy Forresta – człowieka mrukliwego, silnego, szaleńczo odważnego i jego przeciwieństwo – Jacka oraz Howarda, który stoi jakby pośrodku. Na drugim planie pojawia się kobieta, którą interesuje się Forrest – Maggie, uciekinierka z Chicago oraz Bertha – córka radykalnego pastora, za którą szaleje Jack. 

    Od samego początku budowany jest bardzo gęsty i sugestywny klimat. Twórcy nie skupiają się jedynie na rodzinie Bondurantów, ale pokazują szerszy aspekt społeczności zamieszkującej Franklin County w Virginii – prowincji, która do złudzenia przypomina dziki zachód. Tyle, że z kilkoma samochodami.


    Jednocześnie opowieść snuta jest niespiesznie, ale z urokiem. Urokiem opowiadającego nam historię dobrego kumpla, który cofa się myślami do dawnych czasów. Wielu recenzentów określiło ten film mianem „ballady”, co jest naprawdę trafne – to autentyczna ballada, urzekająca nas swoim wolnym tempem, brutalnością zmieszaną z pięknem. 

    Wspomniałem na początku, że największym chyba atutem „Gangstera” są kreacje aktorskie. Tom Hardy znów daje popis swoich umiejętności, znów „gra” tylko twarzą, drobnymi gestami, mimiką. (jak w „Mroczny rycerz powstaje” – tam miał przecież maskę zakrywającą sporą część twarzy, więc emocje musiał przekazywać oczami, mimiką) Doskonale odwzorowuje na twarzy wewnętrzne napięcie, emocjonalną powściągliwość. Odbija się w nim również napięcie, towarzyszące całemu filmowi i opowiadanej historii. Tom Hardy już nie puka do drzwi aktorskiej czołówki. On ją szturmuje i wchodzi do niej, rozwalając jej drzwi mocnym kopniakiem. 


    Kreacja Guy’a Pearce’a stanowi natomiast kompletne przeciwieństwo tej stworzonej przez Hardy’ego. Jego bohater jest szalony i przerysowany. Nie zgrzyta to jednak w kontekście całego filmu, bo Guy dobrze panuje nad swoją postacią i balansując na krawędzi kiczu i przerysowania kompletnego, jednak pozostaje na tej „dobrej stronie mocy”. Wyróżnić trzeba również Jessikę Chastain, która również imponuje wyczuciem swojej postaci. Jej bohaterka mogłaby stać się jednowymiarowa i papierowa, ale dzięki doskonałemu aktorstwu i temu wyczuciu właśnie, pozostaje postacią ciekawą, taką, którą chce się oglądać.

    Osobny akapit poświęcę Shii LaBeoufowi, którego gry autentycznie nie lubię. W „Gangsterze” stara się bardzo wyjść z emploi chłopca od „Transformersów”. Stara się tak mocno, że aż przesadza i momentami przeszarżowuje. Poza tym decyzja castingowa wydaje mi się średnio trafiona w tym przypadku – do swojej postaci po prostu nie za bardzo pasuje.

    Małą rolę ma tutaj Gary Oldman – jeden z najlepszych i najbardziej niedocenianych aktorów na świecie. Jednak nawet mając do dyspozycji zaledwie kilka minut na ekranie, Gary pokazuje swoje umiejętności. Nie wspominając już o świetnym „wejściu” do filmu i pierwszej scenie z jego udziałem, gdzie w kilka sekund buduje sobie autorytet „badassa”.


    Jeśli więc macie ochotę na dobre, gangsterskie kino, oparte przede wszystkim na świetnych kreacjach aktorskich, lubicie niespieszne tempo opowieści, która dzieje się na kilku różnych płaszczyznach, „Gangster” to film dla was. Wrażenie potęgują doskonałe zdjęcia i świetna muzyka. To melancholia zmieszana z szaleństwem. Piękno z brutalnością.





    zdjęcia: http://www.filmeb.pl , http://www.screencrush.com , http://www.twylah.com , http://www.thekingbulletin.com

    5 komentarze :

    1. Bardzo fajna i podsycająca ciekawość recenzja. Czekam na ten film tak samo jak na "Gangster Squad".
      Pozdrawiam i zapraszam do siebie, Dwayne ;)

      OdpowiedzUsuń
    2. LaBeoufa można nie lubić, ale mówić, że źle zagrał w tym filmie lub do niego nie pasował to przesada. Pasował właśnie idealnie jako najmłodszy z rodzeństwa, zakał i niedorajda bez jaj, który bardziej nadaje się do zgrywania gangstera niż do prawdziwej gangsterski.

      OdpowiedzUsuń
    3. Brzmi intrygująco. Nie moge się doczekać seansu w kinie. :)

      OdpowiedzUsuń
    4. Anonimowy29/1/13 07:51

      film średni z genialnym Pierce'm, Hardy świetny - ale film zasługuje na chłostę (reżyser? scenarzysta?) za końcową szarżę. Że nie wspomnę o niemal odcięciu głowy, która magicznie jednak nie odpada i przewidywalna akcję do końca filmu na 10 minut przed tą sceną...
      Ale - Pierce miażdży.

      OdpowiedzUsuń