RECENZJA
Chciałbym mieć mózg Martina McDonagha. Swojego bym mu nie oddał, bo też trafił mi się niezły egzemplarz, ale gdybym miał dostać zapasowy, wybrałbym właśnie ten należący do irlandzkiego reżysera.
W swoim pełnometrażowym debiucie – „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” zaproponował nam prawdziwą groteskę i absurd, Komediodramat. Tragedię i farsę w jednym. A do tego ogromną dawkę surrealizmu. „Siedmiu psychopatów” natomiast to już komedia kryminalna pełną gębą. Choć, oczywiście, z typowym dla McDonagha szaleństwem.
Główny bohater – Martin pisze scenariusz do filmu „Siedmiu psychopatów”. Nie narzeka na nadmiar weny, ale ma dobrego kumpla – słabego aktora, który „dorabia” na biznesie porywania psów. Proste – porywasz, biedni, stęsknieni ludzie wywieszają ogłoszenie, że zaginął pies i oferują za jego znalezienie nagrodę. I oczywiście gdy już stawka jest odpowiednia „znajdujesz” psa, którego porwałeś i odbierasz pieniądze. Problem pojawia się, gdy bohaterowie porywają psa shih-tzu należącego do gangstera.
Więcej nie będę zdradzał, bo fabuła jest tak misternie skonstruowana, że za jej zdradzenie powinna obowiązywać kara. Powiem tylko, że stężenie absurdu i dialogów pełnych pokrętnej logiki sięga zenitu.
Już pierwsza scena w pewien sposób definiuje ten film – dwóch zabójców (Michael Pitt i Michael Stuhlbarg – gwiazdy serialu „Zakazane imperium”) rozmawia o sztuce i sposobach mordowania. Analogicznie, „Siedmiu psychopatów” to trochę film o sztuce filmu. Odniesień jest mnóstwo (choćby do „Gran torino”).
Film zdecydowanie należy do Sama Rockwella wcielającego się w rolę aktora i porywacza psów. Sam daje tu istny koncert i popis swoich komicznych umiejętności. Jest niesamowity – psychotyczny, psychopatyczny, niezwykle zabawny i przyciągający uwagę widzów. Reszta aktorów (znakomita zresztą!) pozostaje w jego cieniu.
Zawsze cieszy mnie na ekranie obecność Toma Waitsa – nawet jeśli ma do zagrania tak małą rolę jak w „Siedmiu psychopatach”. Doskonale wypada również Woody Harrelson w roli gangstera Charliego oraz Christopher Walken jako Hans Kieślowski. (mówiłem, że odniesień do kinematografii jest wiele)
To naprawdę zadziwiające, że można kręcić filmy, w których leje się krew, ludzie umierają, a widzowie w kinie reagują na to spazmatycznym śmiechem. Ponieważ nazwisko irlandzkiego reżysera jest jeszcze mało znane ogółowi, film reklamowany jest jako spotkanie stylu Tarantino z braćmi Cohen. Średnio to trafne, moim zdaniem, bo McDonagh ma swój, oryginalny i absurdalny styl. Fani „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” na pewno pójdą w ciemno na „Siedmiu psychopatów”. Cała reszta natomiast powinna również pójść na film i zapamiętać nazwisko Martina McDonagha, bo na pewno dostarczy nam jeszcze wiele rozrywki.
zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.filmofilia.com
Film reklamowany jest, jako spotkanie stylu Tarantino z braćmi Cohen, ponieważ musi się sprzedać - więc porównują go do czegoś, co już jest znane i się sprzedaje.
OdpowiedzUsuńNo a Tarantino i Cohenowie są całkiem znani i popularni. (:
Jak tylko zobaczyłam trailer stwierdziłam, że muszę to zobaczyć.
Zastanawiałam się nad pójściem do kina, ale zrezygnowałam. Swoją pozytywną recenzją sprawiłeś, że zmieniłam zdanie. Muszę się wybrać :)
OdpowiedzUsuńbłagam o nie używanie katastrofalnych polskich tłumaczeń tytułów, albo dodawanie oryginalnych! "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj" przypomina "Wirujący seks" - debil bez wyobraźni tłumaczy "In Bruges" w taki sposób, że bolą zęby...
OdpowiedzUsuńFilm spisałam na straty jeszcze przed obejrzeniem. I co teraz? Po przeczytaniu tej recenzji jednak stwierdzam, że muszę obejrzeć...
OdpowiedzUsuń