…czyli na czym polega mój mały problem z czwartym sezonem „Gry o tron”.
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że czwarty sezon dąży donikąd. Oczywiście – zapewne jest to błąd, bo coś ważnego stać się musi, ale narracja prowadzona jest tak, że wciąż czuję, jakby to było rozwinięcie rozwinięcia, które prowadzi do... rozwinięcia wątku. Wstęp gdzieś tam się już zamazał, zakończenia jeszcze nie widać. Mam nadzieję, że "Gra o tron" nie stanie się tak ciekawa, jak aparycja jej twórcy, a hasło promujące ("All men must die") nie jest tylko zabiegiem marketingowym.
(uwaga - nie spojlerujcie!)
(uwaga - nie spojlerujcie!)
Czwarty sezon cierpi na typową chorobę drugiej części trylogii. Środkowa część – rozpięta między zazwyczaj intrygującym początkiem opowieści (umówmy się – nawet przeciętne książki czy filmy potrafią się naprawdę dobrze rozpoczynać!), a zakończeniem historii, którego fani nie mogą się doczekać, jest niemal od razu skazana na najmniejsze zainteresowanie, jest też często najmniej lubiana.
Dlatego nawet te części, które naturalnie stanowić muszą rozwinięcie muszą mieć swój ciąg przyczynowo-skutkowy, wstęp, rozwinięcie i zakończenie jakiejś ważnej linii fabularnej. Dlatego na przykład Peter Jackson musiał zwiększyć rolę Azoga w „Hobbicie” – pokazać głównego przeciwnika. Musiał wyróżnić kogoś, wokół kogo rozwinie fabularną sieć tak, abyśmy po jednym, trzygodzinnym filmie mieli z jednej strony poczucie zakończenia ważnego wątku, z drugiej – dopiero wstępu do szerokiej i fascynującej historii.
Wszystko dlatego, że rozwinięcie musi prowadzić nas do dobrego zakończenia, a naprawdę trudno jest środkową część prowadzić tak dobrze, aby ani na moment nie stracić zainteresowania odbiorcy. Niestety – „Grze o tron” udaje się to z różnym skutkiem. Po drugim odcinku, w którym zginął Joffrey mamy ciągłe zwalnianie tempa, wątki wydają się być wydłużone, momentami schematyczne (Daenerys!). W poprzednich sezonach wyglądało to trochę inaczej.
W pierwszym cała akcja zawiązywała się wokół rozwikłania zagadki śmierci Jona Arryna i odkrycia, że Joffrey Baratheon to syn Cersei i Jaimego. W wyniku tego Ned stracił głowę. Ok, wątki poboczne się pojawiały, ale mieliśmy dość wyraźną, główną linię fabularną. Ned zaczął coś podejrzewać – wstęp, prowadził dochodzenie i stanowił coraz większe zagrożenie dla Lannisterów – rozwinięcie, i został ścięty – kulminacja i zakończenie. Logiczne.
W drugim sezonie od początku czuć było wojnę, która się rozpętała. Można było się też spodziewać tego, że w końcówce dojdzie do dużej bitwy, rozładowującej napięcie. Był logiczny wstęp – rosnący w siłę Stannis, likwidujący Renly’ego, było rozwinięcie – przygotowania Królewskiej Przystani do obrony i zakończenie – bitwa nad Czarnym Nurtem. Jednocześnie oglądaliśmy równie interesujące potyczki oddziałów Robba Starka z Lannisterami.
W trzecim ogromne znaczenie miały działania Jona Snow za murem. Przystąpienie do Dzikich, zarysowanie Mance Rydera, skupienie się na ludziach, mieszkających za murem i kulminacja – Jon Snow jednak jest wroną, żegnaj Igritte, adios, goodbye, arrivederci. Poza tym, Robb nadal toczył wojnę, jego odwiedziny u Waldera Frey’a (pierwsze, a szczególnie drugie) miały ogromne znaczenie dla fabuły.
Czwarty sezon? Poza zabójstwem Joffrey’a na razie niewiele się dzieje. Brienne pojechała szukać Sansy – ok, mamy jakiś wstęp. Jaime snuje się po ekranie, trenuje szermierkę, spada na drugi plan. Cersei nadal knuje. Tywina również mamy trochę mniej, jest, bo jest. Znaczący, bo znaczący, ale nie zmienia się nic. Daenerys powiela schemat za schematem, a jej wątek staje się jednym z najnudniejszych. Oberyn Martell przybył do Królewskiej Przystani, pogroził palcem i... zapewne odegra swoją dużą rolę w końcówce sezonu, ale na razie po dobrym wejściu traktowany jest po macoszemu, niewidoczny. Bran wciąż szuka trójokiej wrony, a jego wizje nie są do końca jasne. Sansa uciekła. Arya nadal jest z Ogarem, nadal powtarza listę osób do zabicia, nadal trenuje się w zabijaniu. Jon wrócił na mur, wybrał się za mur, teraz zapewne powróci na mur. Wciąż czekamy na Mance Rydera. Innych nie doczekamy się chyba nigdy – idą od drugiego sezonu, a widzieliśmy ich łącznie ze cztery razy. Jedyna nadzieja w wątku Tyriona, który musi w końcu ruszyć – przecież od drugiego odcinka nic się nie zmienia. A przypomnę – obejrzeliśmy już piąty.
Zbyt długie budowanie napięcia nie sprawi, że nagle, w końcówce wszyscy klasną z radości, rzucą się na kolana i będą podziwiać wielkie dzieło. Zbyt długie budowanie napięcia sprawi, że ono w końcu przekroczy pewien próg (dla różnych ludzi różnie ustawiony) i przerodzi się w nudę. Nie da się wciąż rozwijać historii, rozwijać jej dość monotonnie przez osiem odcinków, by w przedostatnim uderzyć. Drapieżni widzowie muszą pożreć coś w trakcie, bo zbyt długa głodówka może doprowadzić do śmierci. A po co komu uczta po śmierci?
zdjęcia: http://www.ibtimes.com , http://www.lotr.wikia.com , http://www.unrealitymag.com , http://www.gameofthrones.wikia.com , http://www.brojackson.com
Toś mię zachęcił do powrotu do serialu, nie ma co ;)
OdpowiedzUsuń"Gra o tron" to nadal najlepszy serial, jaki można oglądać!
OdpowiedzUsuńGadka szmatka. Super się ogląda. A zresztą nie bój, nie bój, wkrótce będziesz ukontentowany, szykują się kolejne akcje i sztyletowania. :)
OdpowiedzUsuńja lubię powolność tego serialu, jego siła leży w grze aktorskiej, w wypowiadanych słowach, w spojrzeniach. w relacjach i podejmowanych decyzjach, a niekoniecznie w akcji - przynajmniej moim zdaniem.
OdpowiedzUsuńTrzeba było poczekać do końca sezonu z opiniami. Teraz wszystko jest jasne - głównym wątkiem jest oskarżenie Tyriona o zabójstwo króla. Wstęp, w 1 odc Dontos daje Sansie naszyjnik, w drugim odcinku Joffrey umiera, a karzeł zostaje wskazany jako winny, w szóstym jest proces, w ósmym walka, aż w końcu w ostatnim Tyrion musi uciekać. Za to na murze - najpierw zlikwidowanie buntowników od Crastera i inne działania, które doprowadzają do wielkiej bitwy na murze w 9 odc. Mnie przykładowo ten sezon nie znudził ani trochę - a podróż Aryi i Ogara, Podrick i Brienne czy rozmowy w celi z Tyrionem przeróżnych osób były wręcz ciekawe :)
OdpowiedzUsuń