• Kultura, głupcze!

    Bestie z południowych krain: Przyjdzie potwór i was zje!


    Bestie z południowych krain
    RECENZJA

    „Bestie z południowych krain”? Nie oglądam – pomyślałem jakiś czas temu i trzymałem się tego przekonania do czasu, aż czytelnicy KURTULI zażyczyli sobie recenzje wszystkich nominowanych w tym roku do Oscara filmów. W międzyczasie docierały do mnie skrajnie różne opinie na temat tego obrazu. A to, że nuda i flaki z olejem, a to, że magia i coś cudownego. Wiem, dlaczego tak było.

    Wszystko za sprawą realizmu magicznego – domeny takich pisarzy jak Gabriel Garcia Marquez, Julio Cortazar czy Jorge Borges. Jedni dadzą się ponieść specyficznemu klimatowi i niewytłumaczalnym zjawiskom, inni uznają to za głupie i naiwne. 




    A „Bestie z południowych krain” to wręcz kwintesencja realizmu magicznego. Trochę naturalizmu, scen ocierających się o brutalność, ale z drugiej strony - ptak potrafi przemówić ludzkim głosem. Czy raczej – dziewczynka jest w stanie usłyszeć to, co ptak mówi po ptasiemu. I uwierzcie, że nie ma w tym ani trochę kiczu czy tandety.

    Film opowiada historię żyjących nielegalnie, na podmokłych terenach, biednych ludzi. Żyjących z ciągłym zagrożeniem (przyjdzie wielka woda i nas zaleje) i rozładowujących napięcie w piciu mnóstwa alkoholu. W takim właśnie otoczeniu, w którym nie powinno wychowywać się dziecko, spotykamy ośmioletnią Hushpuppy. Rozgarniętą dziewczynkę, która momentami nieco może przypominać rezolutną, młodą Amelię. 

    Hushpuppy żyje z ojcem (który, choć wydaje się, że dziecko mu przeszkadza, tak naprawdę darzy je miłością – specyficzną, ale jednak ojcowską miłością), w świecie, w którym prawdziwe jest tylko to, co powie mama albo tata. Bohaterka to, czego nie rozumie, tłumaczy sobie sama. Dlatego chorzy podłączani są do ścian, a woda potrafi zagotować się sama – wystarczy, że mama wejdzie do pomieszczenia. Rzecz jasna – Hushpuppy jest dzieckiem szczególnym, które całemu realizmowi sytuacji dodaje właśnie elementu magicznego. Świat rzeczywisty przenika się tu z wyobraźnią.


    Wyraźnie dostrzec można zderzenie tu dwóch innych światów – patologicznej biedoty, (w którym dziecko nie może robić tego, co dzieci robić powinny – po prostu "być dzieckiem"), z przemysłowym, o którym nie dowiemy się za wiele – dostrzec możemy tylko dym z kominów fabryk. Inna płaszczyzna to zestawienie świata ludzkiego - cywilizacji i dzikiej, nieobliczalnej natury.

    Reżyser, debiutujący Benh Zeitlin, zestawia ze sobą film katastroficzny i dramat rodzinny oraz społeczny. Katastrofą jest nie tylko powódź nawiedzająca cały świat bohaterów, ale również ich charaktery, zachowanie, sposób życia. Katastrofą są nierówności społeczne, wyraźny podział na bogatych i biednych i brak zrozumienia, czy współczucia dla tej biedniejszej części. To pozwala nam spojrzeć szerzej na świat, który znamy my – ten, w którym w USA czy Europie wyrzuca się tony jedzenia i porównać go z tym, w którym afrykańskie dzieci przymierają głodem. Czy nawet „mały świat” – bogate centrum Rio de Janeiro i fawele dla biedoty, w których kwitnie przestępczość i patologia.

    Zaznaczyć trzeba od razu, że „Bestie z południowych krain” to film bez wyraźnej puenty. Bardziej chodzi tu o samo opowiadanie historii, jej metaforyczność i urok, niż o wyraziste zakończenie, czy zaskoczenie odbiorców. To jednym może przeszkadzać, drugim natomiast, którzy wsiąkną w magię opowiadanej historii, nie powinno.

    Prawdziwym odkryciem tego filmu jest dziewięcioletnia aktorka grająca główną rolę - Quvenzhané Wallis, która ma w sobie pewną „licencję na polubianie” – od pierwszej minuty przyciąga nasz wzrok i staje się jedną z najjaśniejszych głównych bohaterek, jakie mieliśmy okazję oglądać w 2012. roku. Niesamowity magnes. Jest urocza, dziecięca, a jednocześnie na tyle rozgarnięta, że imponuje widzom, śledzącym jej poczynania. I nagle nominacja do Oscara dla dziewięciolatki przestaje dziwić!


    Również stronie technicznej filmu nie można wiele zarzucić – zdjęcia są naprawdę ładne, a muzyka, towarzysząca nam podczas seansu doskonała. Warto również przyznać, że karkołomne przedsięwzięcie, jakim było połączenie filmu katastroficznego, dramatu społecznego, historii rodziny i realizmu magicznego udało się Benhowi Zeitlinowi. Brawo!

    „Bestie z południowych krain” to film uroczy. Poza tym, że technicznie jest bardzo dobry, to wytwarza na ekranie bardzo specyficzną magię, która jednak nie wszystkim musi odpowiadać. Nie popełnijcie tego błędu, co ja i nie zakładajcie z góry, że go nie obejrzycie. Czym prędzej go sobie włączcie – choćby po to, by wyrobić sobie własną opinię i stwierdzić, czy taka estetyka wam odpowiada. Ja dałem się porwać.




    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.www.athinorama.gr , http://www.badazzmofo.com

    6 komentarze :

    1. Ja też jakoś nie wcześniej nie miałam ochoty na seans, ale widać, że jednak warto. Bardzo dobra i ciekawa recenzja.

      OdpowiedzUsuń
    2. Mnie ten film w ogóle nie zachwycił. I nie miałam żadnych 'ale' przed seansem. Raczej słyszałam, że to dobry film. Doceniam kilka elementów, ale jako całość do mnie nie przemawia.

      OdpowiedzUsuń
    3. O pewnie, że tak!
      Właśnie ten realizm magiczny, rzecz, która nie wszystkim przypadnie do gustu. Ja uwielbiam, głównie za sprawą Jana Jakuba Kolskiego, bo to jakby od niego, kiedy byłem jeszcze znacznie młodszym widzem, zaczęła się moja przygoda z takim kinem. Potem już czytało się i Marqueza i na naszym gruncie np Tokarczuk. Lubię te klimaty, lubię tę prostotę wymieszaną ze szczyptą magii.
      Ale w Bestiach poza samym klimatem jest znacznie więcej. jest przede wszystkim historia, którą ja kupuję w pełni. Bo nawet jeśli jest do bólu prosta, niewymagająca, to jednak przekazuje bardzo wiele i pełna jest pozytywnej energii.
      "Muzyka doskonała" - zgadzam się w pełni. W ogóle wystarczy obejrzeć sam wstęp opatrzony tymi rytmami, by dać się oczarować i trwać już do końca.
      Nie zgodzę się tylko, że w filmie nie ma puenty. Owszem, jest, tylko że wcale nie jakaś wyjątkowa, odkrywcza. Raczej prosta, mówiąca mniej więcej o tym samym, co np Labirynt Fauna. Mówiąca o trudach wejścia dziecka w prawdziwy, brutalny, rzeczywisty świat. Całość jednak pokazana jest zupełnie inaczej niż w filmie del Toro, tutaj bowiem pozostaje końcowe przekonanie, że ze wszystkim można sobie poradzić, jeśli tylko ma się wystarczająco dużo siły. A Hushpuppy ją ma. To taka bohaterka, której obraz zdaje się mówić widzowi, nawet temu dorosłemu, już skonfrontowanemu z rzeczywistością - bierz z niej przykład! I stawiaj czoła bestiom.

      OdpowiedzUsuń
    4. Anonimowy9/2/13 01:17

      "Katastrofą są nierówności społeczne, wyraźny podział na bogatych i biednych i brak zrozumienia, czy współczucia dla tej biedniejszej części."

      Szczerze mówiąc nie dostrzegłem tego w filmie i nie odniosłem wrażenia by reżyser chciał coś przekazać w tym temacie

      OdpowiedzUsuń
    5. Anonimowy10/2/13 11:14

      W filmie odnajduję kilka ważnych rzeczy, pomimo to za mało mnie porywa wierzchnia warstwa, a to jest równie ważne i czyni dla mnie film kompletnym. Myślę, że to kwestia naszych upodobań. Opowieść o dorastaniu w miejscu obiektywnie brutalnym, gdzie smutki topi się w alkoholu i nie dopuszcza do siebie uprzemysłowionego świata w którym wszystko jest takie łatwe. Trud kształtuje charakter, sprawia, że stajemy się silni i nic nas nie potrafi złamać. Ciekawa jest myśl, że każdy z nas dorośnie i będzie musiał wziąć odpowiedzialność na swoje barki, że wtedy zaczną się problemy z którymi nie każdy będzie mógł sobie poradzić. Hushpuppy potrzebuje ciepła i miłości, jak każde dziecko,ale wie, że musi kształtować siłę swojego charakteru już teraz i przejść przez barierę, aby nie bać się bestii, aby nic jej nie złamało...

      OdpowiedzUsuń
    6. No właśnie ja tak sobie z góry założyłam, żeby NIE oglądać... A tu wczoraj koleżanka nie mogła się wprost nachwalić tego filmu, Twoja recenzja też zachęca... Hmmm...

      OdpowiedzUsuń