• Kultura, głupcze!

    Sugar Man: Presley? Jaki Presley?


    Sugar Man
    RECENZJA

    Elvis Presley. Bob Dylan. Frank Sinatra. The Beatles. The Rolling Stones. Nie ma chyba osoby na Ziemi, która by ich nie kojarzyła. (może z wyjątkiem pierwotnych plemion) Tworzyli muzykę ponadczasową – bardzo popularni byli wtedy, gdy tworzyli, ale popularni są i teraz, po wielu latach. 

    Gdyby bohater filmu „Sugar Man” tworzył w obecnych czasach, wszedłby na swój fanpage na facebooku i zdziwił się, że 99% ludzi, którzy polubili jego profil pochodzi z... Republiki Południowej Afryki. Niestety, w jego czasach facebooka nie było, więc artysta nie wiedział, że ktokolwiek słucha jego utworów.




    Rodriguez zaczynał jak jemu podobni – śpiewając w zadymionej knajpie. Udało mu się nagrać dwie płyty, które okazały się kompletnymi porażkami na całym świecie. No właśnie – na całym świecie, z wyjątkiem Republiki Południowej Afryki, gdzie był popularniejszy od Dylana, od Presley’a czy Rolling Stonesów. Tyle, że on sam o tym kompletnie nic nie wiedział.

    „Sugar Man” to dokument, opisujący historię Rodrigueza i poszukiwania artysty, które rozpoczął dziennikarz muzyczny i właściciel sklepu z płytami. Zdziwieni faktem, że nikt, poza mieszkańcami RPA o nim nie słyszał starali się dotrzeć do jak największej liczby wiadomości dotyczących tajemniczego muzyka. Nie będę zdradzał jak one przebiegają, ani tym bardziej jak się kończą. Historia jest bardzo ciekawa, chociaż ma nudniejsze momenty.

    „Sugar Man” to rewelacyjne, barwne zdjęcia, wzbogacone muzyką Rodrigueza. Słuchając jej rzeczywiście można zastanawiać się, dlaczego to Bob Dylan zrobił karierę, a Rodriguez koło światowej rozpoznawalności nawet nie stał. Nagrywał naprawdę bardzo dobre utwory, których w filmie słucha się z przyjemnością i które klimatem przypominają właśnie te kawałki o życiu, które niezbyt się układa.


    „Sugar Man” to także niesamowita historia samego muzyka i może przede wszystkim – człowieka. Pogodzonego z tym, że światowej kariery nie zrobił, ale nie narzekającego na to. Ciężko pracującego i nadal spełniającego swoją pasję, choć głównie w domowym zaciszu, z dystansem podchodzącego do całego przemysłu muzycznego, wydawców, producentów, wreszcie do niezwykłej popularności.

    To jeden z najciekawszych dokumentów jakie miałem okazję oglądać. Z doskonałą muzyką, świetnymi zdjęciami i nieprawdopodobną historią, która wydaje się być zmyślona. Znów przytoczyć można tu wyświechtane stwierdzenie, że to „życie pisze najlepsze scenariusze”. Bo przecież gdyby to był film fabularny, uznalibyśmy, że to historia niemożliwa. A Rodriguez zdarzył się naprawdę.



    zdjęcie: http://www.filmweb.pl

    2 komentarze :

    1. dobrze zrobiony film na postawie biografii to zawsze jedne z najlepszych pozycji filmowych. i bardzo fajnie napisana recenzja!

      OdpowiedzUsuń
    2. No nie wiem... W Trójce też ciągle o nim (i muzyku, i filmie) trąbią, ale jakoś jeszcze się nie przekonałam do obejrzenia/posłuchania...

      OdpowiedzUsuń