• Kultura, głupcze!

    World War Z: Uciekaj z miasta!


    World War Z
    RECENZJA

    Równo rok temu siedziałem sobie przy komputerze i zabijałem tysiące zombiaków. Od dziś w kinach robi to Brad Pitt, biegając po ulicach z bronią i muszę przyznać, że wygląda to dużo atrakcyjniej, niż ja przed komputerem. ;)

    Jakiś czas temu w Poznaniu pojawiły się plakaty "Uciekaj z miasta!", "Ulica to pułapka!". I właśnie dzięki takiej kampanii promocyjnej wielu moich znajomych zwróciło na ten film uwagę. Jasne - twarz Brada Pitta też byłaby znakomitym "przyciągaczem", ale jednak plakaty odwołujące się bezpośrednio do odbiorcy, to strzał w dziesiątkę.

    Nie ma co ukrywać – „World War Z” od początku do końca oferuje nieskrępowaną rozrywkę oraz piękne lice Brada Pitta, który niemal w pojedynkę odprawi nawałnicę zombiaków i uratuje świat.



    Trzeba przyznać, że „World War Z” ma klimat – w niego wprowadza nas już czołówka, potem film tego nastroju nie traci, choć dość mocno konstrukcją przypomina grę komputerową, w której zmieniają się lokacje, a chmara zombie czyha za każdym rogiem. Takie są jednak prawa gatunku i nie ma się co ich czepiać. Zombie są bezmyślne i nie planują super ataku, ale po prostu zalewają zdrowych swoją masą, gryzą ich i zachowują się jak... bezmózgie zombie, czyli w zasadzie w granicach normalności dla tego typu stworzeń.

    Świetnie sfilmowany jest początek - chaos, anarchia i zagrożenie, które może pojawić się w każdej chwili – to cechy filmu, które wpływają zdecydowanie na plus i wytwarzają trochę klimatu jak z horroru, choć film horrorem raczej nie jest. Zombie tak straszą, jak i bawią.


    Film Marca Forstera nie zwalnia ani na minutę, ale... co najdziwniejsze - czasami jest to zaletą, czasami wadą. Zapewnia to dobre tempo i brak przedłużonych momentów, które mogłyby zacząć nudzić. Poza tym miło patrzeć na całą bandę zombie, które depczą po sobie i są jak chmara owadów ogarniętych tylko i wyłącznie chęcią pogryzienia człowieka. Ale z drugiej strony momentami chaos na ekranie jest zbyt wielki i możemy nie nadążyć za tym, co Forster chciał pokazać. A więc znów jego film cechuje chaos – tak jak było z „Quantum of Solace”, w którym dziki montaż niemal uniemożliwiał zrozumienie co, kto, komu i dlaczego.

    Obraz nie zaskakuje nas ani na chwilę, jest przewidywalny, ale tak jak pisałem wcześniej – dzięki kolejnym miejscom, w które podróżuje Gerry, pragnący odnaleźć antidotum na tę zarazę oraz dzięki utrzymaniu tempa filmu ogląda się go całkiem przyjemnie, ale nic ponad to. Oczywiście – Brad Pitt się sprawdza – bogaty, piękny ratuje świat przed falą zombiaków, jakby opędzał się od grupy psychofanów. „World War Z” to typowy wakacyjny film, na który możemy pójść z colą i pudełkiem popcornu. Na pewno będziemy dobrze się bawić, jeśli przymkniemy oko na pewne scenariuszowe nieścisłości i nastawimy się na czystą rozrywkę.





    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.popmatters.com

    0 komentarze :

    Prześlij komentarz