• Kultura, głupcze!

    Iron Sky: Nazistowscy cudotwórcy


    Iron Sky
    RECENZJA

    Czy ktoś potraktuje poważnie film, w którym naziści po klęsce w 1945 roku schronili się na ciemnej stronie księżyca, rozbudowali bazy i technologię, aby po wielu wielu latach powrócić na Ziemię jako czwarta Rzesza i zdominować inne narody? Zapewne nie. I dobrze, to przecież czysta rozrywka!

    "Iron Sky" jest tak absurdalnie śmieszny, że uśmiałby się na nim sam Hitler. I to pewnie nawet siedząc w swoim ponurym bunkrze pod koniec kwietnia 1945 roku. Co tu znajdziemy? Parodię słynnej sceny z „Upadku” (tak, tej, której miliony wersji znajdziemy na youtube), kompletny absurd, surrealizm (statki kosmiczne kojarzące się z ufo, które mają na bokach nazistowskie znaki?!), humor momentami przywodzący na myśl filmy z Leslie Nielsenem oraz przede wszystkim – satyrę na Stany Zjednoczone.



    Inwazję nazistów, podobnie jak wiele innych kataklizmów, ludzie sprowadzają na siebie sami. Gdyby nie sprytny polityczny marketing kandydatki na prezydenta Stanów Zjednoczonych („czarny na księżycu – to ładnie brzmi!”) naziści być może spędziliby jeszcze lata na poszukiwaniu rozwiązań, które umożliwią im inwazję statkami kosmicznymi na Ziemię.

    Więcej elementów fabuły zdradzał nie będę. Powiem tylko, że naprawdę historia jest absurdalna i surrealistyczna. Dokładnie taka jak lubię. Głównym bohaterem i zarazem „głównym złym” jest Wiecznie Dumny Posiadacz Bardzo Groźnej Miny - Klaus Adler, który jest bardzo ambitny i który skupia się na tym, aby wyglądać jak najgroźniej, nie tracąc przy tym swojej godności i prezencji. W roli pierwszoplanowej mamy także piękną blondynkę (czy ktoś wyobrażał sobie kobietę o innym kolorze włosów?!), nauczycielkę nazistowskiego patriotyzmu i języka nie będącego wzorcem patriotyzmu – angielskiego. Co zajmowało będzie dzieci nauczane przez Renate Richter? Między innymi prawidłowy sposób salutowania. Oprócz wspomnianej wyżej dwójki („K: Nasza zgodność genetyczna wynosi 97%. R: O, jak romantycznie!”) na ekranie pojawi się również James Washington, przez którego zaczęła się ta nazistowska afera, prezydent USA bliźniaczo podobna do jednej z najgłupszych kongresmenek (a także kandydatek na stanowisko prezydenta) Sary Palin (+hasło wyborcze "Yes, she can" - czegoś wam to nie przypomina?) oraz jej seksowna sekretarz stanu. A także między innymi naukowiec pracujący dla nazistów wyglądający jak Einstein. (jeśli nie wiedzieliście, kto wynalazł USB, to… już wiecie)

    Galeria postaci jest więc dość osobliwa. Także ich zachowanie przywodzi na usta uśmiech. Bohaterowie są idealnie przekarykaturyzowani, przerysowani, wyolbrzymieni do granic możliwości (choć właściwie ma się wrażenie, ze te granice też zostały przekroczone). Tak więc gesty Wiecznie Dumnego Posiadacza Bardzo Groźnej Miny Klausa Adlera zawsze muszą być zamaszyste, szybkie, zdecydowane i monumentalne jak budynki projektowane przez Alberta Speera, tak jakby nimi chciał jeszcze bardziej podkreślić swoją pozycję, naukowiec Richter będzie trochę walnięty, a wszelkie umiejętności pani prezydent będą koncentrowały się na obsłudze maszyny do ćwiczeń wykorzystywanej tak często jak się da. (najważniejsze, żeby pani prezydent miała smukłą sylwetkę!)
     

    Trudno cokolwiek więcej powiedzieć o grze aktorskiej. Występy aktorów (szczególnie przywołanych odtwórców ról Klausa Adlera - Götz Otto, Renate Richter – Julia Dietze, Vivian Wagner – Peta Sergeant i doktora Richtera - Tilo Prückner) należy zaliczyć do udanych – śmieszą, a to było ich zadaniem. Nie mieli uwiarygodnić opowiadanej historii (wyobrażacie sobie to?!), nie mieli przedstawić skomplikowanej psychologii postaci, nie mieli jednocześnie stepować, śpiewać i gotować omletu. Mieli śmieszyć. I z tej roli wywiązują się naprawdę dobrze. Choć wypada wspomnieć, że spotkałem się również z opiniami, że film nie jest śmieszny. Cóż – taka już specyfika komedii – nie wszystkich śmieszy to samo. Ja bawiłem się dobrze, głównie przez odniesienia do innych filmów, absurd wręcz wylewający się z ekranu i satyrę na USA i nazizm.

    Twórcy "Iron Sky" nie postawili przed sobą zadania zbawienia świata ani zrewolucjonizowania przemysłu filmowego. Sięgnęli za to po sprawdzone środki, które dobrze wykorzystali, tworząc film, który autentycznie śmieszy swoim absurdem i surrealizmem. To nie jest nieudana papka w stylu „Kowbojów i obcych”. To naprawdę udane, czysto rozrywkowe kino.



    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.opium.org.pl

    0 komentarze :

    Prześlij komentarz