• Kultura, głupcze!

    Wstyd: Subtelne wyuzdanie


    Wstyd
    RECENZJA

    Dziękuję firmie Gutek Film za możliwość obejrzenia "Wstydu" przed oficjalną premierą.

    „Fascynujące.” „Prowokacyjne i zniewalające.” „Pulsujące emocjami.” „Hipnotyczne i piękne.” „Wzruszające i znakomite.” „Odważne i wyjątkowe.” Porównania z „Ostatnim tangiem w Paryżu” Bertolluciego, porównania Fassbendera z Brando. Tyle wielkich słów, a jeden film. „Wstyd”.

    Brandon to mieszkaniec skromnego, ale wygodnego apartamentu w Nowym Jorku, dobrze zarabiający, przystojny, nie mający problemów z podrywaniem kobiet. Wydaje się, że to spełnienie marzeń każdego młodego mężczyzny – życie układa mu się dokładnie tak, jak tego chce, wydaje się, że kontroluje wszystko i korzysta z uroków życia i młodości. Z czasem okazuje się jednak, że to tylko fasada, a rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. Uzależnienie od seksu i pornografii zaczyna mieć dominujące znaczenie w życiu głównego bohatera, a czynnikiem katalizującym zmiany w jego życiu i psychice jest siostra, która wprowadza się do niego, przyjeżdża z własnymi problemami i niejako wciąga w nie Brandona.



    Każde uzależnienie podzielić można na poszczególne etapy. Początkowo występuje faza fascynacji nałogiem, a ten z czasem staje się czymś, bez czego nie można żyć. Później następuje przeorganizowanie życia i podporządkowanie wszystkiego nałogowi aż do momentu, gdy człowiek przestaje sobie sam z nim radzić. Kontakty społeczne ograniczają się do minimum, nie kontroluje się swoich własnych zachowań. Myśli bohatera nieustannie krążą wokół seksu, początkowo jest to rzeczywiście fascynacja, jednak z czasem wplątuje się w coraz to nowe, przypadkowe znajomości, próbując nie przepuścić żadnej okazji, wydaje się, że czerpie coraz mniejszą przyjemność ze stosunku, nigdy nie jest zaspokojony. Przez to jego relacje z innymi ludźmi pogarszają się – spóźnia się do pracy, nie potrafi porozumieć się z szefem i siostrą, a każdy kontakt z napotkaną kobietą podszyty jest erotyzmem.

    Stan psychiki Brandona zdaje się też odzwierciedlać jego ubiór – początkowo wymuskany, z modnie zawiązanym szalikiem, w miarę jak pogrąża się w nałogu i przestaje radzić sobie psychicznie z problemami (swoimi i swojej siostry), jego ubiór staje się coraz bardziej niedbały, częściej widzimy go w dresie, niż w eleganckim płaszczu.

    Od początku uwagę widza zwracają relacje między bratem i siostrą. I także pod tym względem powinno się ten film rozpatrywać – jak uzależnienie oddziałuje na kontakty społeczne, w tym kontakty z najbliższymi oraz ile negatywnych emocji, braku zrozumienia i niechęci do kontaktu może być między rodzeństwem. Brandon pozwala Sissy mieszkać w swoim apartamencie, choć nie jest tym zachwycony. Wydaje się, że stara się ograniczać kontakty z siostrą do minimum, a ta z jednej strony łaknie kontaktu z nim, a z drugiej obciąża go i wplątuje w swoje problemy. Główny bohater nie potrafi jednak poradzić sobie z uczuciami i oczekiwaniami siostry, jak i swojej koleżanki z pracy, która pragnie stabilizacji, utworzenia związku. Jest to dla niego za trudne - woli uciekać od zobowiązań w łatwy seks z prostytutką, internetową pornografię, czy masturbację w toalecie w pracy. Nie jest jednak tak, że siostra jest mu całkiem obojętna – gdy ta śpiewa piosenkę Franka Sinatry „New York New York” (wykonanie wręcz perfekcyjne!), którą pośrednio wyraża wszystkie swoje problemy i pragnienia („I want to wake up in a city/That doesn't sleep/And find I'm king of the Hill/Top of the heap (…) „If I can make it there/I'll make it anywhere/It's up to you/New York, New York”) Brandonowi po policzku spływa łza, nie potrafi powstrzymać uczuć, jakie wywołuje w nim siostra i przejmująco smutne wykonanie piosenki.


    Gdy dochodzi do szczerej rozmowy pomiędzy rodzeństwem emocje sięgają zenitu – następuje uwolnienie długo skrywanych żali i pretensji, słychać wiele trudnych, czasem wręcz brutalnych słów. Tym bardziej szokujących, gdy mamy świadomość tego, że rozmawiają ze sobą brat i siostra.

    Drugie dzieło Steve’a McQueena wciska w fotel, ściska za gardło i nie pozwala ruszyć się z miejsca jeszcze chwilę po napisach końcowych. Porusza emocje, uczucia, dołuje, wywołuje długo utrzymujący się w umyśle niepokój. Film jest jak kopnięcie w czułe miejsce, jak drobina piasku w oku – niby w końcu uda nam się jej pozbyć, ale nie będzie to łatwe. Tak samo jest w przypadku „Wstydu” – poszczególne sceny, jak i ogólne, przygnębiające przesłanie na długo pozostają w pamięci. Nie są to minuty ani godziny po seansie - rozkładają się na kilka dni, przypominają o sobie, czy może raczej – nie dają o sobie zapomnieć.

    Mało który film potrafi wyzwolić w człowieku takie emocje, tak zagnieździć się w umyśle. Ja sam nie pamiętam, kiedy ostatnio siedziałem z głową pełną myśli podczas napisów końcowych. Ostatnim obrazem, który tak mocno na mnie podziałał był chyba… „Głód”. Steve McQueen dobrze wie, jak poruszać ludzi, jak wzbudzać emocje. W debiucie momentami wręcz epatował obrazem fizycznej głodówki, nie stroniąc od szokujących obrazów, we „Wstydzie” natomiast odpowiednio buduje charakter relacji między dwiema nieprzystosowanymi jednostkami, pokazuje jak zachowuje się człowiek uwięziony w szponach nałogu. Co ważne - nie ocenia postępowania swojego bohatera, jego kamera stanowi raczej pewnego rodzaju kronikarski zapis kilkudziesięciu dni z życia seksoholika. McQueen swoim pierwszym filmem wywołał zainteresowanie, zapisał się w głowach wielu ludzi, jako dobrze zapowiadający się reżyser. Swoim drugim obrazem potwierdza, że jest człowiekiem z wielkim talentem, doskonałym wyczuciem kamery i chyba przede wszystkim - specjalistą od poruszania trudnych tematów.

    Jednak to nie fabuła, ani reżyseria jest tym, co najbardziej wyróżnia się we „Wstydzie”. Michael Fassbender wszedł na nieziemski poziom aktorstwa, wzniósł się na wyżyny dostępne nielicznym (obecnie chyba nikomu). Całkowicie poświęcił się swojej roli, czasami wręcz wydaje się, że zapomniał się w swym szaleństwie – bo ciężko inaczej nazwać tak mocne wczucie się w rolę. Żadne z jego zachowań, spojrzeń, skinień głową nie jest tu przypadkowe, w żadnym nie można dostrzec ani odrobiny fałszu. Michael Fassbender nie gra Brandona, on jest Brandonem, jest człowiekiem uzależnionym od pornografii i seksu, nie radzącym sobie ze swoimi problemami. Czasami wręcz trudno uwierzyć, że to aktorska gra, a nie żywy człowiek, który nie ma świadomości, że podgląda go kamera.

    Jednak rola Fassbendera (zarówno ta we „Wstydzie” jak i „Głodzie”) wywołuje pytanie – czy istnieją jakiekolwiek granice tego, co można zobaczyć na ekranie? Dla filmu o głodującym bojowniku IRA schudł ponad piętnaście kilogramów, doprowadził swoje ciało do wyczerpania, natomiast tutaj pokazał swoje najbardziej intymne oblicze - kamera podgląda go w sytuacjach, w których każdy człowiek potrzebuje choć odrobiny intymności. Jest to aktorski ekshibicjonizm – Fassbender obnaża się zarówno psychicznie, jak i fizycznie, wydaje się, że stoi przed nami i nie ma już niczego do ukrycia – nie ma nic, czego widz by o nim nie wiedział. Oczywiście – jest to rola w filmie, kolejna aktorska kreacja, ale jakich poświęceń musiała ona wymagać od aktora? Jak mocno musiała wpłynąć na jego psychikę? Jeśli potrafi sobie z tym poradzić i dystansować się od swoich ról (i będzie nadal tak dobierał scenariusze), to - jestem przekonany - stanie się najlepszym aktorem, jakiego będziemy mogli oglądać na ekranach. Na pewno jednak tak wielkie poświęcenie i wczucie się w rolę potrafi zostawić ślad w psychice – grać tak ekshibicjonistycznie w filmie o tak przygnębiającym wyrazie, to ekstremalne doświadczenie. I choć zapewne podniosą się głosy, że nagrody dla najlepszych aktorek i aktorów często przyznaje się za rozebranie się na ekranie, to kreacja Michaela Fassbendera jest tak wielopłaszczyznowa i wieloaspektowa, że w tym przypadku chyba trudno o taki sąd. Zdecydowanie za tę rolę należy mu się każda nagroda – ze Złotym Globem nie wyszło, więc może „nagroda pocieszenia”, jaką byłby Oscar? Byłoby pięknie.

    Swoją rolą Michael Fassbender przyćmiewa występ Carey Mulligan, u której jednak wyraźnie widać postęp – gra coraz lepiej, tutaj, podobnie jak starszy kolega, nie miała prostej roli, ale wywiązała się z niej bardzo prawidłowo, a dodatkowo brawurowo wykonała wspomnianą już piosenkę Franka Sinatry „New York New York” – włożyła w nią maksymalnie dużo emocji i zaangażowania.

    Film, w którym seks gra tak wyrazistą rolę zawsze narażony jest na to, że poprzez sceny stosunku (tutaj wyjątkowo szczegółowo i dosłownie pokazane, przywodzące na myśl filmy porno) spłycona zostanie wartość, jaką niesie. We „Wstydzie” wartość i przekaz wzbogacone są pięknymi, przygaszonymi, wypranymi z emocji i ciepła zdjęciami Seana Bobbitta i pełną napięcia, ale i przygniatającą muzyką Harry’ego Escotta. (choć w tym przypadku pojawiają się już oskarżenia o plagiat – rzeczywiście, główny motyw ze „Wstydu” jest bardzo podobny do utworu Hansa Zimmera napisanego do „Cienkiej czerwonej linii”). Techniczna maestria.

    Oczywiście – można film McQueena rozpatrywać także pod kątem obrazu współczesności. Pogoń za pieniądzem, ciągły wyścig szczurów sprzyjają popadaniu w przeróżne uzależnienia – czy to od alkoholu, czy to od narkotyków, od pracy, czy wreszcie od seksu. Zawarty jest w tym filmie przebieg uzależnienia przez poszczególne fazy, o czym już pisałem. Wreszcie – wydaje się, że Brandonowi niczego nie brakuje, ale czy to oznacza, że nigdy nie straci tego, co już osiągnął? Czy ciągłe udowadnianie, że jest się najlepszym nie prowadzi do nałogów i psychicznego wyczerpania? Czy nie to właśnie mogło być przyczyną seksoholizmu Brandona? Jest również mnóstwo innych możliwości, na szczęście reżyser nie podaje nam na tacy żadnego rozwiązania – prowadzi kamerę tak subtelnie i delikatnie, że skłania czy wręcz zmusza nas do myślenia i bezustannego zastanawiania się nad przyczynami, skutkami, przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Nad historią Brandona jak i wielu mu podobnych.

    Film spięty jest klamrą – motyw z początku powraca w ostatniej scenie, jakby McQueen igrał z widzami, pytając nas, czy Brandon poradzi sobie ze swoim nałogiem i oprze się pokusie? Czy wyzwoli się z kajdan współczesności i prawidłowo poukłada swoje życie? Jaki będzie jego dalszy los? Na to pytanie będziemy musimy już odpowiedzieć sobie sami, co jeszcze zwiększa możliwości interpretacyjne, skłania do refleksji i zmusza do myślenia i snucia rozmaitych wizji.

    Trudno w kilku zdaniach podsumować tak wielopłaszczyznowy film, jak „Wstyd”. To szczytowe aktorskie osiągnięcie. Pasja, która bije z ekranu oraz techniczna maestria powodują, że mamy do czynienia z prawdziwym dziełem, w którym poruszająca, przygnębiająca historia długo nie pozwala o sobie zapomnieć. To obraz, w którym subtelność miesza się z wyuzdaniem. Czego chcieć więcej? Dostajemy film zapadający w pamięć, doskonały technicznie i fabularnie. To obraz niespieszny, w którym główną rolę grają emocje i to one determinują wydarzenia na ekranie. Czy poddamy się jego brutalnemu urokowi? To chyba zależy od tego, czy uwierzymy w motywacje głównego bohatera – a oto nietrudno. Trudno za to podnieść się z fotela w kinie po projekcji, ale jedno jest pewne – ten trud trzeba podjąć. Najlepiej już 24. lutego. Nie wstydź się - idź do kina!




    zdjęcia: http://www.gutekfilm.pl
    http://www.stopklatka.pl

    21 komentarze :

    1. Bardzo dobra recenzja, nakłoniła mnie do obejrzenia filmu i już nie mogę się doczekać jak go zobaczę :) coś czuję, że bardzo mi się spodoba :)

      OdpowiedzUsuń
    2. Anonimowy24/1/12 17:47

      Świetna recenzja! Czekam na ten film z niecierpliwością odkąd zobaczyłam jego zwiastun! I przede wszystkim ze względu na Michaela Fassbendera, którego widziałam w ,,Głodzie", ,,Niebezpiecznej metodzie" i ,,Jane Eyre". Bardzo przykre jest to, iż nie dostał nominacji do Oscara za tę rolę. Denerwuje mnie wręcz wszechobecność Georga Clooney`a, który wg mnie nie ma w swojej grze aktorskiej tej iskry, która sprawia, że widz wciąga się w film całym sobą, a dostał Złotego Globa i teraz nominację do Oscara. Czyżby Michael Fassbendr podzielił los Kate Winslet? I dopiero kilka lat będzie pracował na statuetkę? Zobaczymy.

      OdpowiedzUsuń
    3. Myślę, że będzie właśnie tak jak piszesz. Poczeka sobie Michael kilka lat aż go docenią (oczywiście nie widzowie, bo to ma zapewnione już teraz!).

      OdpowiedzUsuń
    4. Bardzo dobra recenzja, i tak wybierałam się do kina, ale teraz czekam z jeszcze większą niecierpliwością ;)

      OdpowiedzUsuń
    5. Anonimowy23/2/12 12:11

      Świetne streszczenie. Opublikujesz tez recenzję?

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Świetnie, że obejrzałeś zdjęcia. Przeczytasz też tekst?

        Usuń
      2. Anonimowy23/2/12 14:05

        Spierdalaj na bambus matole.

        Usuń
      3. Anonimowy26/2/12 01:15

        sorry Blek, ale ten ktoś ma trochę racje (jestem innym ktosiem ;))) to nie do końca jest recenzja czy interpretacja, to raczej streszczenie i analiza, mi tez sie film podobał, Fassbender szczególnie, ale twój tekst za głęboki nie jest, raczej poprawny, pełen pochwal i... tyle. myślę ze temat mozna potraktować poważniej i glebiej, bo Wstyd siega głęboko w nas, w nasza kulture, a raczej pop- czy mass- w społeczeństwo unurzane tak bardzo w bezmyślnej konsumpcji, ze nie potrafi sie zdobyć na chwile prawdziwej bliskości, ze zaraz wszyscy będziemy w jakiejs klatce nałogu a ocalenie jest coraz mniej prawdopodobne..
        koniec końców - świat zmierza ku zagładzie.. i tym może zbyt lapidarnym, ale dobitnym stwierdzeniem kończę, bo już późno, dobranoc ;))

        Usuń
    6. Anonimowy23/2/12 14:23

      I jeszcze jedno: napisałem tak, bo uważam, że twoja recenzja zawiera zbyt dużo elementów streszczenia, przez co jest słaba. Krytyka w oczy kole, cwelu?

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. To ty się poczułeś wielce dotknięty moją ironią. Na dodatek później zacząłeś wyzywać - gratuluję. Każdy kolejny obraźliwy komentarz będzie kasowany. Poza tym - nie ma aż tak długiego streszczenia fabuły w tej recenzji, żeby miało to zaburzać jej kompozycję.

        Usuń
    7. Anonimowy24/2/12 12:05

      - po pierwsze FILM JES NIESAMOWITY,polecam kazdemu.PO DRUGIE - recenzja nic dodać nic ująć,kolega zrobił to świetnie bez pieprzenia i dyrdymałów napisał co myśli i czuje.nie ma tutaj bredni powodujących , ze człowieka odrzuca od czytania tak jak w większośći recenzji.W większości piszący stara nam sie udowodnić , ze jest mądrzejszy od Tarantino co oczywiście prawdą nie jest...PO TRZECIE - prosze o skasowanie postów anonimowego.żygam juz tymi obelgami i jadem ,prosze o pozostawienie tylko wnoszacych coś w dyskusję komentarzy.mozna go tez zablokowac na podstawie ip ...

      OdpowiedzUsuń
    8. Anonimowy25/2/12 12:32

      Obejzalem film kilka tygodni temu, film bardzo dobry , obsada aktorska swietna , wszystko godne polecenia , ale chcialem napisac cos o recenzjach- zgadzam sie ze recezja powyzej jest dobra tyle ze niezapominajcie ze kazdy odbierze ten film po swojemu wiec pewne momenty filmu moga wywolac kompletnie odmienne reakcje oraz zmusza do refleksji pod innym katem , nie idzcie na ten film z cala wiedza z recenzjii i z streszczen , nie zakladajcie nic z gory , dajcie sie porwac magii kina i sami osadzcie co w tym filmie jest najwazniejsze , moze nie koniecznie dla wszystkich jest to problem uzaleznienia od sexu/pornografi, kazdy inaczej odbierze relacje siostra-brat i inaczej spostrzeze roznica miedzy "sam" a "samotny" . Polecam obejzenie filmu z czystym umyslem ...
      ...pozdrawiam

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Zgadzam się. Ja np nie czytam recenzji przed obejrzeniem filmu, bo parę razy natknąłem się już na bolesne spoilery. Poza tym lubię dopiero później skonfrontować mój punkt widzenia z recenzentami. Pozdrawiam.

        Usuń
    9. Po raz kolejny muszę podziękować autorowi za to, że "zmusza" mnie do pójścia do kina, choć wszystko przemawia za tym, żeby zachować te 15 zł na jakiś "lepszy" film. Tak też dziś zrobię, po raz kolejny, pójdę.
      Świetny blog.

      OdpowiedzUsuń
    10. Anonimowy25/2/12 16:07

      swietna recenzja, ktora oddaje calkowicie moje odczucia po dwukrotnym juz obejrzeniu tego filmu.Pozdrawiam Kasia

      OdpowiedzUsuń
    11. Anonimowy25/2/12 21:22

      Właśnie dziś obejrzałam Wstyd. Ciężko mi było wstać z fotela, gdy się skończył, czułam się zmęczona fizycznie po jego obejrzeniu, przygnębiona i smutna. Ale to dlatego, że film jest świetny! A Twoja recenzja przywróciła mi wiarę w to, że są ludzie, którzy go właściwie i głęboko odbiorą, bo jak słyszałam niektóre komentarze wychodzących z kina rozchichotanych dziewcząt, to aż trudno mi było uwierzyć...
      Pozdrawiam! dzięki za naprawdę dobrą recenzję :)

      OdpowiedzUsuń
    12. Anonimowy27/2/12 14:46

      dzięki za bardzo dobrą, wnikliwą recencję!

      OdpowiedzUsuń
    13. Anonimowy29/2/12 23:11

      Świetna recenzja.

      OdpowiedzUsuń
    14. Ja dopiero dzisiaj gonię do kina :)

      OdpowiedzUsuń
    15. Anonimowy21/5/12 19:03

      Bardzo dobra recenzja ;)

      OdpowiedzUsuń
    16. Anonimowy3/8/12 16:18

      świetna recenzja. zgadam się z opiniami o filmie. ciągle myslę o cierpieniu bohatera. fassbender jest niesamowity. rzeczywiście, on nie gra, on jest. mam nadzieję, że się nie wypali. liczę na nastepne dobre role, w poważnych filmach.
      dojrzewam do powtórnego obejrzenia "wstydu". mam nadzieję, że reżyser będzie dalej podejmował trudne tematy i nie straci wyczucia w doborze obsady.
      minadra

      OdpowiedzUsuń