• Kultura, głupcze!

    Feuer frei!


    Startuję z pseudo-felietonem (pseudo, bo w sumie nie spełnia kilku wymogów felietonu), który jest dużo luźniejszy, niż to, co do tej pory można tu znaleźć. Ciekawy jestem, jak się przyjmie.

    Gdybym zapytał Was o najbardziej znany niemiecki zespół zapewne wielu z Was miałoby problem z wymienieniem nazwy… dopóki nie przypomniałoby Wam się o Rammsteinie – zespole, który dokonuje rzeczy pozornie niemożliwych. Potrafi zagrać i zaśpiewać liryczną piosenkę, która brzmi romantycznie w jednym z najmniej romantycznych języków świata, by po chwili uderzyć mocą elektrycznych gitar i ostrym teledyskiem przedstawiającym anioła rozrywanego zębami przez lidera zespołu. Wreszcie – to banda naładowanych testosteronem facetów, których jeden z teledysków muszę oglądać na redtube. Powiedzcie – jaki inny zespół się tam znajduje? Oczywiście z wyjątkiem tego złożonego z rzeżączki, kiły i AIDS.



    Czym jeszcze Rammstein potrafi zaskoczyć? Sporą liczbą fanów w naszym kraju – kraju, w którym uczniowie dostają najgorsze oceny z niemieckiego i tłumaczą to „walką z germanizacją”, kraju, w którym język ten uznawany jest przez większość za najbrzydszy na świecie. Skoro w piekle mówi się po niemiecku, wiadomo już kto przygrywa na tamtejszych wieczornych imprezach!

    W 2001 roku chłopaki wymyślili sobie – „nie gramy metalu, nie gramy hard rocka, nie gramy industrialu. Gramy tanz metal!” – niech sobie nazywają to, jak chcą – prawda jest taka, że energią, jaka kipi z ich piosenek można by obdzielić kilkanaście innych zespołów. Gdyby zespół powstał 80 lat temu z jakimi pieśniami na ustach hitlerowcy wędrowaliby przez pół Europy? Rammstein! Czego słucha Jarosław Kaczyński, gdy chce się zdenerwować, aby z większą energią skrytykować „poddańczy wobec Niemiec” rząd Donalda Tuska za (tu wstaw dowolny czasownik)? Rammstein! (choć zapewne zasłania ręką jedno ucho, aby zmniejszyć nasilenie napływających do niego obrzydliwych, niemieckich treści)

    Na scenie? Trzej umięśnieni faceci powyżej metra dziewięćdziesiąt i dwaj blisko metra osiemdziesiąt, fajerwerki, ognie, wybuchy, czyli to, z czym Niemcy zawsze doskonale sobie radzili. Chłopaki się starają, uczą choreografii, która ma wzmocnić efekt wykonywanych przez nich piosenek – zresztą, jak wiemy potrafią się poświęcać – pracowali już w kopalni dla okrutnej Królewny Śnieżki, która karała ich klapsami, próbowali przeciągnąć ogromny statek po piasku, napadali na bank, lądowali na księżycu, wspinali się po Alpach, jeździli strażackim wozem niszcząc pół miasta, wreszcie – z obrzydzeniem odwracali wzrok od całujących się seksownych lesbijek i – poświęcenie najwyższego stopnia – uprawiali seks z aktorkami porno na planie teledysku.

    Błazny? Zapewne, ale jakieś 90% polskich wykonawców chciałoby być błaznami, którzy śpiewają w ojczystym języku i mimo tego (a może dzięki temu?) sprzedają miliony płyt. Życzyłbym sobie, żeby każdy zespół potrafił wytrwać ponad 15 lat w oryginalnym składzie, bez żadnych personalnych zmian, by w każdym zespole członkowie nie kłócili się między sobą, który z nich jest ważniejszy – tutaj taką samą wartość ma wokal, jak i basista, czy perkusista tworzący wyrazistą sekcję rytmiczną.

    I choć nie jest to dla mnie wybitny przedstawiciel sztuki, to jednak czasami mam ochotę posłuchać tego surowego, prostego, wręcz barbarzyńskiego grania Niemców, którzy nic nie robią sobie z prawideł rynku mówiących, że aby odnieść sukces trzeba śpiewać po angielsku. Robią to co chcą, mówią, co chcą i kręcą teledyski, jakie chcą. Nawet, jeśli dziś lekko obniżyli noty pod względem muzycznym to wciąż są doskonale funkcjonującą maszyną zarabiającą pieniądze, a – nie oszukujmy się - o to przecież chodzi.


    zdjęcie: http://userserve-ak.last.fm/serve/500/36514291/Rammstein+moskau.png

    0 komentarze :

    Prześlij komentarz