Katie Melua - Secret Symphony
RECENZJA
Niezwykle popularna w Polsce Gruzinka, wychowana w Irlandii powraca z nowym albumem. Na Secret Symphony znajdziemy przede wszystkim covery mniej lub bardziej znanych piosenek okraszone dźwiękami orkiestry i – rzecz jasna – akustyczną gitarą. Artystka powróciła do współpracy z producentem Mike Battem, z którym nagrała swoje trzy pierwsze albumy. Powróciła także do stylistyki znanej z pierwszych trzech jej płyt, rezygnując z niezbyt udanego eksperymentu z elektroniką, który mieliśmy okazję usłyszeć na The House.
Jedenaście piosenek, album w granicach czterdziestu minut – można powiedzieć – standard na Meluę. Trochę ponad pół godziny wysublimowanych brzmień, łagodności, piękna i spokoju. Delikatnych jazzowych i bluesowych utworów, w których główną rolę odgrywa głos artystki.
Nie ukrywam, że muzykę Gruzinki uwielbiam i znam dobrze – płyty studyjne, covery pojawiające się na edycjach specjalnych, płyty koncertowe, DVD. I przyznam od razu, że podoba mi się również jej najnowsza płyta. Nic na to nie poradzę – uwielbiam jej głos i to delikatne brzmienie, mało tego – podobał mi się nawet jej ostatni album, na którym dość poważnie zmieniła stylistykę (co, moim zdaniem, nie wyszło na dobre) – The House, chociaż mniej, niż pozostałe.
Katie przyznawała w wywiadach, że zawsze chciała nagrać album z piosenkami, które napisał ktoś inny, opowiadającymi o rzeczach, które nie dotyczą jej samej i dodać do nich coś od siebie – swoim głosem, jego barwą. Zrealizowała więc swoje marzenie na Secret Symphony, na którym znajdziemy zarówno covery jak i piosenki napisane przez Katie lub Mike Batta.
Płytę rozpoczyna Gold in them Hills – kompozycja napisana przez Rona Sexsmitha w 2002 roku. Co bardziej zainteresowani usłyszeli już ten utwór w wykonaniu Katie na youtube – filmiku z koncertu noworocznego. Gold in them Hills to delikatne rozpoczęcie płyty z dość wyraźnym udziałem całej orkiestry Secret Symphony. Drugi utwór, przynajmniej na początku wydaje się lżejszy, niż pierwszy - powolnie sunący refren, miotełki na perkusji, brzdąkanie na gitarze akustycznej, delikatne brzmienie orkiestry, która pozostaje jakby w tle i do tego optymistyczny tekst nadający lekkości temu kawałkowi.
Jedenaście piosenek, album w granicach czterdziestu minut – można powiedzieć – standard na Meluę. Trochę ponad pół godziny wysublimowanych brzmień, łagodności, piękna i spokoju. Delikatnych jazzowych i bluesowych utworów, w których główną rolę odgrywa głos artystki.
Nie ukrywam, że muzykę Gruzinki uwielbiam i znam dobrze – płyty studyjne, covery pojawiające się na edycjach specjalnych, płyty koncertowe, DVD. I przyznam od razu, że podoba mi się również jej najnowsza płyta. Nic na to nie poradzę – uwielbiam jej głos i to delikatne brzmienie, mało tego – podobał mi się nawet jej ostatni album, na którym dość poważnie zmieniła stylistykę (co, moim zdaniem, nie wyszło na dobre) – The House, chociaż mniej, niż pozostałe.
Katie przyznawała w wywiadach, że zawsze chciała nagrać album z piosenkami, które napisał ktoś inny, opowiadającymi o rzeczach, które nie dotyczą jej samej i dodać do nich coś od siebie – swoim głosem, jego barwą. Zrealizowała więc swoje marzenie na Secret Symphony, na którym znajdziemy zarówno covery jak i piosenki napisane przez Katie lub Mike Batta.
Płytę rozpoczyna Gold in them Hills – kompozycja napisana przez Rona Sexsmitha w 2002 roku. Co bardziej zainteresowani usłyszeli już ten utwór w wykonaniu Katie na youtube – filmiku z koncertu noworocznego. Gold in them Hills to delikatne rozpoczęcie płyty z dość wyraźnym udziałem całej orkiestry Secret Symphony. Drugi utwór, przynajmniej na początku wydaje się lżejszy, niż pierwszy - powolnie sunący refren, miotełki na perkusji, brzdąkanie na gitarze akustycznej, delikatne brzmienie orkiestry, która pozostaje jakby w tle i do tego optymistyczny tekst nadający lekkości temu kawałkowi.
The Bit That I Don’t Get miało swoją premierę 10 lutego w wersji cyfrowej, więc to również utwór, który już znamy. Opiera się głównie na możliwościach wokalnych Katie (głównie przy przechodzeniu piosenki w refren), muzyka, podobnie, jak w drugim utworze pozostaje w tle – kolejna bardzo “sympatyczna”, przyjazna piosenka, podobnie, jak pierwsze dwie i pozostałe, które znajdziemy na albumie. Moonshine rozpoczyna się w podobny sposób do Mockinbird Song, który znamy z debiutanckiej płyty Gruzinki – Call off the Search. Jest to utwór o trochę żwawszym rytmie, bardziej jazzowy, niż pierwsze trzy, które opierają się głównie na gitarze akustycznej, miotełkach na perkusji i dźwiękach orkiestry w tle (choć i w Moonshine orkiestra zaznacza swą obecność).
Utwór piąty (Forgetting All My Troubles) rozpoczynają baśniowe wręcz dźwięki i taki też jest refren piosenki, napisanej przez samą Katie. Piękny utwór, delikatny, a jednocześnie jego wartość”podniesiona” zostaje przez orkiestrę, pojawiającą się tylko po i podczas refrenu. Delikatna, akustyczna piosenka, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. All over the World to znów powrót do wyróżnienia głosu artystki – muzyka schodzi na dalszy plan. A o możliwościach wokalnych Gruzinki wszyscy wiemy – potrafi przejść od głębokiego głosu, dość niskiego (oczywiście jak na jej standardy), od szeptu do wysokiego, równie pięknego, a może raczej – jeszcze piękniejszego, wyższego.
Nobody Knows You When You’re Down And Out rozpoczyna się podobnie do Forgetting All My Troubles, ale po pierwszych taktach znów zmienia się w bardziej jazzową piosenkę z rytmem i pojawiającą się gdzieniegdzie trąbką. Tekst, dość gorzki opowiada o sławie artysty i różnych jej aspektach – gdy jest się popularnym, ma się mnóstwo „przyjaciół”, natomiast gdy pojawiają się kłopoty, życie brutalnie weryfikuje prawdziwość tych rzekomych przyjaciół. Myślę, że tekst można odnieść do wielu gwiazd, które w obliczu poważnych problemów zostały z nimi same i skończyło się to dla nich źle. (żeby wspomnieć jedynie Amy Winehouse)
The Cry of the Lone Wolf jest kolejną bardzo delikatną i intymną piosenką z towarzyszeniem gitary akustycznej. To utwór, który w pewnym stopniu przypomina mi (może z wyjątkiem refrenu, ale na pewno pod względem konstrukcji) jeden z moich ulubionych utworów Katie – Belfast. Utwór uzupełniają dodatkowo krótkie sola na skrzypcach, zagrane na wysokich nutach. Heartsings rozpoczyna się podobnie do Moonshine – znów po pierwszych taktach narzucają się skojarzenia z Mockingbird Song – tu również mamy wyraźny rytm, lekko płynącą jazzową gitarę, a Katie pokazuje, jak dobrze radzi sobie z wchodzeniem w wysokie rejestry.
Kolejny utwór za to, przynajmniej na początku przywodzi skojarzenia z If The Lights Go Out z albumu Pictures - jest niemal tak samo lekki i przyjemny, z optymistycznym, wręcz naiwnie pogodnym tekstem o miłości – nie sądzę, by kogoś ten utwór mógł zdenerwować – podczas jego słuchania człowiek uśmiecha się sam do siebie.
Końcówka, podobnie, jak na poprzedniej płycie znów jest bardzo spokojna i liryczna – początek utwory tytułowego jest podobny do The House. To piosenka, którą artystka chyba stara się nas utulić do snu – delikatna, cicha i spokojna. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych utworów na płycie – chociaż oryginalnością na pewno się nie wyróżnia (wszystkie utwory są do siebie podobne – delikatne, z akustyczną gitarą lub... równie delikatne, ale w bardziej jazzowym, bluesowym stylu).
Katie Melua powróciła do tego, co wychodzi jej najlepiej i mimo, że nie jest to jej album życia (co zapowiadała w wywiadach), to jest to bardzo solidnie wykonana praca. Niczym nie zaskakuje i przynosi na myśl jej pierwsze dokonania – sami oceńcie, czy jest to dla was plus, czy może minus jej nowego materiału. Secret Symphony dobrze się słucha – album nie odbiega poziomem od tego, co już słyszeliśmy, ale i nie wprowadza rewolucyjnych zmian (bo trudno za taką zmianę uznać wprowadzenie orkiestry). Nie zdziwię się, jeśli Secret Symphony, podobnie, jak wszystkie poprzednie albumy zostanie dość chłodno przyjęty przez krytykę, ale będzie miał bardzo dobre wyniki sprzedaży. I dobrze, bo to naprawdę dobry materiał.
Katie Melua powróciła do tego, co wychodzi jej najlepiej i mimo, że nie jest to jej album życia (co zapowiadała w wywiadach), to jest to bardzo solidnie wykonana praca. Niczym nie zaskakuje i przynosi na myśl jej pierwsze dokonania – sami oceńcie, czy jest to dla was plus, czy może minus jej nowego materiału. Secret Symphony dobrze się słucha – album nie odbiega poziomem od tego, co już słyszeliśmy, ale i nie wprowadza rewolucyjnych zmian (bo trudno za taką zmianę uznać wprowadzenie orkiestry). Nie zdziwię się, jeśli Secret Symphony, podobnie, jak wszystkie poprzednie albumy zostanie dość chłodno przyjęty przez krytykę, ale będzie miał bardzo dobre wyniki sprzedaży. I dobrze, bo to naprawdę dobry materiał.
zdjęcia: http://www.meluaweb.com
Ja osobiście nie odbieram dziewczynie talentu, ale zdanie na temat jej poprzednich wielkich "hitów" wyrobiłam sobie na tyle mocno, że nie znając dorobku Katie, oceniłam od razu i ją samą. Może czas się przeprosić z Katie... tym bardziej, że tytuł albumu jest naprawdę...hmm... urzekający
OdpowiedzUsuń