The Cranberries - Roses
RECENZJA
The Cranberries to jeden z najbardziej znanych na świecie irlandzkich zespołów rockowych. Wylansowali takie przeboje, jak Zombie, Ode to my Family czy Dreams, stali się rozpoznawalni na całym świecie, zagrali mnóstwo dobrych koncertów. Ich ostatnia płyta – Wake up and smell the coffee była dużo słabsza od poprzednich, choć i tak znalazło się na niej kilka wartych odnotowania utworów. Trzy lata po jej wydaniu zespół postanowił zawiesić działalność i skupić się na karierach solowych.
Na szczęście już w 2009 roku grupa powróciła na sceny, a na przełomie kwietnia i maja 2011 roku przygotowała nowy materiał, który poznaliśmy jako Roses. Czego można oczekiwać po tak długiej przerwie? Dominującym uczuciem jest chyba niepewność – materiał może być świeży i interesujący. A z drugiej strony… ile razy mieliśmy już do czynienia z nieudanymi powrotami, na które zespół/artysta decydował się tylko z chęci wyciśnięcia maksymalnych, ostatnich zysków z blednącej popularności?
Pierwszą rzeczą, na którą zwraca się uwagę jest fakt, iż materiał zawarty na Roses jest raczej stonowany i łagodny. Nie ma tu szaleństw i ciężaru w stylu Zombie czy Hollywood. Dużych niespodzianek, czy zaskoczeń raczej nie uświadczymy – raz pojawi się akordeon (Raining in my Heart), innym razem instrumenty smyczkowe (Waiting in Walthamstow), w jeszcze innym miejscu gitary zabrzmią trochę post-rockowo (Conduct). Co najważniejsze głos Dolores O’Riordan brzmi tak, jak na wcześniejszych płytach, co zdecydowanie można zaliczyć na plus. W zasadzie nie słychać różnicy między chociażby No Need to Argue a Roses.
Utworami, które zdecydowanie najbardziej bym wyróżnił są numery cztery, pięć, osiem i jedenaście – Raining in my Heart, Losing My Mind, Show me oraz Roses. Choć cały album trzyma naprawdę równy, wysoki poziom, to jednak zawsze jest tak, że niektóre piosenki podobają się bardziej, niż inne. Być może przez swoją różnorodność – partia akordeonu w Raining in my Heart pozwala się zrelaksować, Losing my mind to po prostu świetnie skonstruowany, lekki i przyjemny utwór z naprawdę dobrym tekstem. W Show me na pierwszy plan wybija się głos Dolores, utwór ma dobrą dynamikę. Natomiast utwór tytułowy to świetnie zagrana ballada, pozwalająca w nostalgicznym nastroju pożegnać się z albumem – i znów na pierwszym planie możliwości wokalne O’Riordan, przywodzące na myśl takie utwory jak Electric Blue, czy Empty.
Na szczęście już w 2009 roku grupa powróciła na sceny, a na przełomie kwietnia i maja 2011 roku przygotowała nowy materiał, który poznaliśmy jako Roses. Czego można oczekiwać po tak długiej przerwie? Dominującym uczuciem jest chyba niepewność – materiał może być świeży i interesujący. A z drugiej strony… ile razy mieliśmy już do czynienia z nieudanymi powrotami, na które zespół/artysta decydował się tylko z chęci wyciśnięcia maksymalnych, ostatnich zysków z blednącej popularności?
Pierwszą rzeczą, na którą zwraca się uwagę jest fakt, iż materiał zawarty na Roses jest raczej stonowany i łagodny. Nie ma tu szaleństw i ciężaru w stylu Zombie czy Hollywood. Dużych niespodzianek, czy zaskoczeń raczej nie uświadczymy – raz pojawi się akordeon (Raining in my Heart), innym razem instrumenty smyczkowe (Waiting in Walthamstow), w jeszcze innym miejscu gitary zabrzmią trochę post-rockowo (Conduct). Co najważniejsze głos Dolores O’Riordan brzmi tak, jak na wcześniejszych płytach, co zdecydowanie można zaliczyć na plus. W zasadzie nie słychać różnicy między chociażby No Need to Argue a Roses.
Utworami, które zdecydowanie najbardziej bym wyróżnił są numery cztery, pięć, osiem i jedenaście – Raining in my Heart, Losing My Mind, Show me oraz Roses. Choć cały album trzyma naprawdę równy, wysoki poziom, to jednak zawsze jest tak, że niektóre piosenki podobają się bardziej, niż inne. Być może przez swoją różnorodność – partia akordeonu w Raining in my Heart pozwala się zrelaksować, Losing my mind to po prostu świetnie skonstruowany, lekki i przyjemny utwór z naprawdę dobrym tekstem. W Show me na pierwszy plan wybija się głos Dolores, utwór ma dobrą dynamikę. Natomiast utwór tytułowy to świetnie zagrana ballada, pozwalająca w nostalgicznym nastroju pożegnać się z albumem – i znów na pierwszym planie możliwości wokalne O’Riordan, przywodzące na myśl takie utwory jak Electric Blue, czy Empty.
Zaskoczenia więc nie ma, dostajemy muzykę, która przywodzi na myśl najlepsze utwory w dorobku The Cranberries. Nie ma lepszej wiadomości dla fana, niż to, że zespół po długiej przerwie powraca z ciekawie skonstruowanymi piosenkami, w dobrej formie muzycznej i wokalnej i znów potrafi zachwycić. Rewolucji nie ma, ale kto by się jej spodziewał? Po zespołach takich jak The Cranberries – uznanych, lubianych raczej nie oczekuje się nagłej zmiany stylu. Z zadowoleniem więc można przyjąć wiadomość, że Roses to album w starym, żurawinowym stylu.
Być może odbiór najnowszego albumu Irlandczyków jest przeze mnie trochę zaburzony (piszę z perspektywy fana), ale jestem po prostu przekonany o tym, iż jest to naprawdę dobry materiał. Mogę śmiało zaryzykować tezę, że ci, którzy przez ostatnie lata czekali na coś nowego w wykonaniu The Cranberries powinni być zadowoleni. Powrotu na takim właśnie poziomie oczekiwałem!
Być może odbiór najnowszego albumu Irlandczyków jest przeze mnie trochę zaburzony (piszę z perspektywy fana), ale jestem po prostu przekonany o tym, iż jest to naprawdę dobry materiał. Mogę śmiało zaryzykować tezę, że ci, którzy przez ostatnie lata czekali na coś nowego w wykonaniu The Cranberries powinni być zadowoleni. Powrotu na takim właśnie poziomie oczekiwałem!
zdjęcia: http://www.directcurrentmusic.com , http://www.amazon.com
Z chęcią wysłuchałbym zespołu na koncercie w Warszawie, kto wie, może jakimś dziwnym trafem tam wyląduje :)
OdpowiedzUsuńNie jestem fanem The Cranberries, ale być może dlatego, iż mało ich słuchałem. Wokal to zdecydowanie plus zespołu, co świetnie odzwierciedla z najnowszych (wg mnie) najlepsza piosenka "Show me the way".
wg mnie najlepsza piosenka to schizophrenic playboy mam 15 lat i ta piosenka nawiazoje do rzeczywistosci nastolatkow mam cicha nadzieje ze sie ukarze jako singiel a co do zespolu i jego prezentacji to najgorzej wyglada Noel Hogan i jego zarost i ciagle nosi te koszule ale warto wspomniec ze niedawno kupil nowego niebiesko-bialego fendera
OdpowiedzUsuń