• Kultura, głupcze!

    Życie Pi: Młody człowiek i może


    Życie Pi
    RECENZJA

    Przy okazji recenzji „Atlasu chmur” napisałem krótką refleksję na temat „filmów z ideą”. Że prawie zawsze są kontrowersyjne, że prawie zawsze opinie o nich są skrajne – od prawdziwego zachwytu, po zmieszanie z błotem i nazwanie „wydmuszką”. 

    „Życie Pi” Anga Lee również jest filmem z ideą. Reżyser na nic nie czeka, nie patyczkuje się, nie wprowadza nas długo – już od początku zadaje fundamentalne pytania dotyczące religii, a my czujemy się nieswojo, bo to, w większości przypadków, zwiastuje nieuchronną katastrofę i taki poziom "natchnienia", który trudno jest znieść. 




    Jak było z Arką Noego przypominać nikomu nie trzeba. Tutaj Noe ma na imię Piscine i przebywa w szalupie ratunkowej, na środku Pacyfiku z tygrysem, hieną (jak wiemy z „Króla Lwa” są to bardzo złe zwierzęta!), zebrą i orangutanem, po katastrofie statku, w którym zginęła cała jego rodzina. Jako, że Pi jest wierzący (jest chrześcijaninem, muzułmaninem i hinduistą jednocześnie), twierdzi, że Bóg (w jakiejkolwiek formie) pomoże mu przetrwać tę sytuację bez wyjścia.

    Rozważań o religii, filozofii i naturze człowieka jest tu oczywiście bez liku. Są momenty, w których Pi wątpi i nie potrafi zrozumieć, dlaczego to wszystko mu się przytrafiło, ale jednocześnie jego wiara wciąż jest gorliwa. Taka swego rodzaju przypowieść o człowieku wystawionym na bardzo ciężką próbę.


    Przez cały film miałem wrażenie, że Ang Lee nakręcił manifest religijny - moje obawy, co do "natchnioności" filmu się sprawdzały. Aż do jednej z ostatnich scen, która jest przewrotna i stawia znak zapytania na temat tego, co widzieliśmy i myśleliśmy o filmie. Przyznam, że to posunięcie było jednym z najjaśniejszych momentów tej historii.

    A sama historia dłużyła mi się niemiłosiernie. Wiem, że miała być po części metaforyczna i zmuszająca do refleksji, ale nie porwała mnie w ogóle. Opowiadana jest w bardzo powolny sposób - ciągle na ekranie widzimy Pi i tygrysa (poza koszmarnymi momentami, gdy przenosimy się do czasów, w których starszy Pi opowiada tę historię pisarzowi. Rafe Spall wcielający się w tę rolę jest po prostu tragiczny. Nie znoszę oglądać na ekranie człowieka, który w każdej sekundzie, w której pojawia się na ekranie ma wiecznie nawiedzoną, zbolałą minę. Tragedia!) Paradoksalnie, w tej powolnej narracji kryje się coś, co stanowi o największej zalecie „Życia Pi”.


    Mianowicie – zdjęcia. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że „Życie Pi” to jeden z najładniejszych filmów ostatnich lat. Claudio Miranda wykonał genialną robotę i nie wyobrażam sobie, żeby w nocy 24. lutego nie postawił statuetki Oscara na swoim kominku. Film jest olśniewający. Naprawdę – trudno oderwać oczy od ekranu w takich scenach jak wtedy, gdy woda niemal łączy się z niebem bez wyraźnej granicy, gdy Pi spogląda w dół, w otchłań niesamowicie przejrzystej wody. Zresztą – trudno tu wyróżniać jeden konkretny kadr, bo wtedy trzeba byłoby pominąć mnóstwo innych, równie dobrych i olśniewających. Zastanawia mnie tylko, ile w tym zasługi samego operatora - Claudio Mirandy, a ile speców od technologii. Ile tu "prawdziwych" zdjęć i uchwyconego piękna, a ile spośród nich jest komputerowo polepszonych. 

    „Życie Pi” to film genialny wizualnie i słabo angażujący emocjonalnie swoją historią. Momentami bardzo przynudza, a cała filozoficzna otoczka, w którą obraz został wtłoczony jest męcząca i nieco naiwna. Choć przyznać trzeba, że jednocześnie, dzieło Anga Lee jest prawdziwą ucztą dla oczu i jednym z najpiękniejszych obrazów w ostatnich latach. Gdyby nie genialne zdjęcia, oceniłbym film oczko-dwa niżej.




    zdjęcia: http://www.filmweb.pl , http://www.slate.com , http://www.expedientmeans.files.wordpress.com

    4 komentarze :

    1. Zdecydowanie zgadzam się, że ciężko odciągnąć wzrok od ekranu - może właśnie dzięki temu nie nudziłam się na filmie :) To że, nawet generalnie film zmusza do refleksji, jest dla niego dużym plusem, a dla mnie przyjemnością do oglądania i do rozmyślania.

      OdpowiedzUsuń
    2. Osobiście oceniłem na taką samą ocenę, choć jeśli chodzi o wrażenia płynące z recenzji, to wydaje mi się, że podszedłem do filmu nieco przychylniej. Owszem film słabo angażuje emocjonalnie i trąca banałami, ale jakoś nie przeszkadzało mi to w trakcie oglądania. Sama próba podjęcia ważniejszych tematów (bo nie ukrywam, że spodziewałem się jedynie efektów specjalnych) wydała mi się na tyle godna pochwały, że nieudolność w jej przedstawieniu jakoś mnie nie zraziła. Choć wyszło kiczowato. Ale do jednokrotnego obejrzenia moim zdaniem jak najbardziej się nadaje.

      Pozdrawiam

      OdpowiedzUsuń
    3. Ten film był trochę.... dziwny. Jakoś tak nie potrafiłam się wciągnąć w historię, liczyłam na więcej akcji. Już początek się dłużył... Samo podsumowanie z pewnością zwiększyło wartość Życia Pi. Ogólnie nie lubię w filmach motywu "opowiadania historii o swoim życiu". Po co coś takiego? Nie rozumiem. Jeszcze zniosę, jeśli narrator pojawia się na końcu z podsumowaniem, ale po co te przebitki?

      Co do zdjęć - świetne! Naprawdę, z wielu z nich z chęcią zrobiłabym tapety na pulpicie. Ale ile można patrzeć na piękne obrazki?

      PS zamierzam przeczytać książkę, porównać z filmem. Jak coś, to mam do niej dostęp, mogę ci pożyczyć :D

      OdpowiedzUsuń
    4. Nie podeszłam i chyba dobrowolnie do tego filmu raczej nie podejdę...

      OdpowiedzUsuń