11.04.2015

Gra o tron: Dlaczego piąty sezon może być wyjątkowy + streszczenie czwartego


Do oglądania nowego sezonu „Gry o tron” zachęcać nie trzeba. Warto jednak przypomnieć sobie krótko, co stało się w poprzedniej serii i dlaczego piąta może być wyjątkowa.

Joffrey umarł na swoim weselu. Został otruty. Oskarżony o to został Tyrion, który zażądał próby walki. W jego imieniu walczył Oberyn Martell, który przybył na królewski ślub, ale i po to, aby pomścić swoją siostrę, którą zgwałcił i zabił Gregor Clegane. Wydawało się, że mieszkaniec Dorne wygrał walkę, ale Góra wykrzesał z siebie ostatnie siły i zmiażdżył głowę Oberyna. Tyrion został skazany na śmierć, ale Jaime pomógł mu uciec z celi, a Varys wsadził na statek płynący do Essos. Po drodze na statek Tyrion zastrzelił z kuszy swojego ojca, Tywina, który obracał jego dawną ukochaną – Shae.  Śmierć nowego męża to nie pierwszyzna dla Margery, więc zabiera się już za następnego w kolejce do tronu Tommena.

Bran z Hodorem i Reedami szli i szli, aż doszli. Ich wątek został zawieszony.

Sansa uciekła z Królewskiej Przystani zaraz po weselu przy pomocy ser Dontosa. Dostała się w ręce Littlefingera i pojechała z nim do Orlego Gniazda (czyli do jej ciotki – Lysy Arryn). Tam dowiadujemy się, że Lysa i Littlefinger są odpowiedzialni za rozpoczęcie „Gry o tron” czyli zabójstwo Jona Arryna. Petyr Baelish podkochuje się w Sansie, przypominającej mu Catelyn i zrzuca Lysę z Orlego Gniazda, żeby zostać panem Dorzecza. 

Arya podróżuje z Ogarem i uczy się sztuki zabijania. W końcu trafiają na Brienne, która pokonuje w walce Clegane’a. Arya zostawia go umierającego na zboczu i wsiada na statek do Braavos, a dzięki monecie, którą otrzymała od Jaqena H’ghara wszyscy traktują ją jak objawienie. Valar Morghulis.

Daenerys staje się coraz bardziej wkurzająca. Osiadła w Meeren, bo w sumie po co się spieszyć do Westeros po Żelazny Tron, skoro ten meereński jest tak wygodny. W końcu wygania Joraha ze swojej grupy za to, że ją szpiegował. Targaryenówna więzi swoje smoki poza Drogonem, który ucieka.

Jon Snow próbuje powstrzymać Dzikich, którzy atakują mur. Ygritte umiera. Snow idzie negocjować z Mance Ryderem, ale wtedy do akcji wkracza Mistrz – Stannis Baratheon, który przyjechał ze swoją armią, aby uratować Siedem Królestw przed Innymi.



Dlaczego piąty sezon może być wyjątkowy?

Jakby nie patrzeć dla większości bohaterów rozpoczyna się nowe życie. Tyrion na łodzi ucieka z Westeros na inny kontynent. Sansa przechodzi przemianę w dark Sansę, a sprawy w Dorzeczu dopiero zaczynają się rozkręcać. Arya płynie do Braavos. Stannis osiada w Czarnym Zamku i negocjuje z Nocną Strażą i Dzikimi zawarcie rozejmu, aby powstrzymać nadciągające od co najmniej dwóch sezonów zagrożenie – Innych. 

Piąty sezon mocno skupi się na Dorne, więc poznamy kolejnych członków rodziny jednego z ulubionych bohaterów – Oberyna Martella. Pojawią się jego Żmijowe Bękarcice, pojawi się jego brat Doran, nie pojawi się za to Arianne, czego twórcom wybaczyć nie mogę.

Molom książkowym wspomnę tylko, że nie pojawi się również Victarion Greyjoy i w ogóle wątek wyspiarskiego rodu ma być mocno ograniczony. Szkoda.

Twórcy serialu znają już zakończenie całej sagi George R.R. Martina, ale… mają pozwolenie na to, żeby dojść do końca inną drogą, niż autor Pieśni Lodu i Ognia. Wygląda więc na to, że w piątym sezonie odejdziemy od powieści jeszcze dalej i dostaniemy (gdy zostaną już wydane „Wichry zimy”) raczej dwie równoległe historie, niż mniej lub bardziej wierną ekranizację książek. To sprawia, że nawet ci, którzy czytali całą sagę nie mogą być pewni tego, co zobaczą na ekranie. 

Nie da się ukryć, że zapowiada się ciekawie.

UWAGA - w nocy z niedzieli na poniedziałek o 3:00 na HBO GO można oglądać pierwszy odcinek za darmo.


zdjęcie: http://www.reddit.com

6.04.2015

Mad Men w połowie siódmego sezonu - co i jak?


Upadek Dona Drapera trwa już sześć i pół sezonu. W tej chwili jesteśmy już całkiem blisko nowojorskiego chodnika, o który prawdopodobnie roztrzaska się główny bohater serialu „Mad Men”. (jeśli tak się stanie, to będzie to prawdopodobnie pierwszy serial, gdzie czołówka jest spojlerem)

Don Draper to człowiek, który rozwiązaniem jednego problemu powoduje dwa kolejne. Dzięki temu genialnemu sposobowi w pierwszej połowie siódmego sezonu widzimy go na balkonie nowojorskiego apartamentu niemal fizycznie przygniecionego problemami. Wtedy właśnie jest prawdziwy – kiedy przebywa sam. W pracy, czy kontaktach międzyludzkich wciąż udaje mu się utrzymywać maskę pewnego siebie faceta, który ma wszystko. Choć i ta fasada zaczyna się mocno kruszyć.

Don już nie romansuje tak jak kiedyś, powoli przestaje kontrolować ilość spożywanego alkoholu, robi pijackie awantury, które kiedyś mu się nie zdarzały i obraża się jak urażone dziecko, choć w pierwszym sezonie sam uczył Peggy tego, że najtwardszą trzeba mieć dupę.

Sezon rozpoczyna jako zawieszony pracownik Sterling Cooper Pryce. W Kalifornii próbuje ratować swoje małżeństwo z Megan, ale po jakimś czasie dostrzega, że w zasadzie nie ma już czego ratować. Dostaje propozycję pracy w nowopowstającej firmie w Nowym Jorku, co wykorzystuje do powrotu do SC&P, choć na niekorzystnych warunkach.  W międzyczasie Jim próbuje wyrzucić go z pracy, ale udziałowcy przegłosowują pozostanie Dona na stanowisku. 


Peggy za to wreszcie osiągnęła swój cel, czyli została nowym Donem Draperem. Jest nie tylko znakomitym specem od reklamy, ale i charakterologicznie jest już niebezpiecznie blisko swojego mentora. Konsekwencje są zarówno pozytywne – Peggy zostaje dyrektorem kreatywnym w firmie, ale i negatywne – wielu pracowników jej po prostu nie znosi. Choć często jest wyniosła, to widać w niej jeszcze resztki starej dobroci i pozytywnej naiwności, które bardzo rzadko, ale jednak dochodzą do głosu w pewnych momentach. Być może to dzięki temu nadal trwa przy niej jej jedyny przyjaciel w pracy – Stan. 

Peggy zajmuje się Burger Chefem, ma odpowiedzialne stanowisko. Ba! Przyjmuje nawet Dona do swojego zespołu, ale jako szeregowego pracownika, z czym ten ostatni nie do końca potrafi się pogodzić. W końcu jednak przezwycięża dumę i pomaga swojej niegdyś podopiecznej, a teraz – szefowej.


Joan natomiast, mimo, że jest udziałowcem w akcjach firmy i jednym z głównych szefów staje się karierowiczką wyzbywającą się ludzkich uczuć. Za wszelką cenę stara się wszystkim pokazać swoją wysoką pozycję, decyzyjność i zdecydowanie, co często obraca się przeciwko niej. Z drugiej strony – nie ma się co dziwić. Starzy pracownicy wciąż traktują ją jak szefową, ale jednak tylko sekretarek. Jako ładną kobietę, która dzięki swojemu urokowi potrafi pozyskać klienta dla firmy, ale nic ponad to. Prawdziwym jest jednak stwierdzenie, że do zmieniającej się obyczajowości w Ameryce to właśnie Joan dostosowuje się najlepiej i czerpie z tego największe korzyści.


Rogera Sterlinga przez niemal cały sezon oglądamy zafascynowanego hipisowską komuną, do której wciągnęły go poszukiwania córki. Narkotyki, otwarte domy, wolna miłość i nieprzejmowanie się codziennością – te właśnie wartości wyznaje jeden z głównych udziałowców Sterling Copper & Partners. 


Betty coraz bardziej kłóci się z mężem – Henrym, co przypomina dokładnie tę samą sytuację, jaką przeżywała kilka lat wcześniej z Donem. Córka Betty i Dona – Sally staje się coraz bardziej niezależna, co nie podoba się matce.

Rok 1969, w którym osadzony  jest siódmy sezon obfituje w istotne międzynarodowe wydarzenia. Między innymi lądowanie na Księżycu – wielki krok dla ludzkości okazuje się być za duży dla Berta Coopera, który umiera. 

Ostatnia scena to halucynacja tańczącego Berta, który śpiewa „the best thing in life are for free”. Don wydaje się być załamany.

Dość słabo pamiętam tę połowę siódmego sezonu. Piszcie w komentarzach, jeśli o czymś ważnym zapomniałem.


zdjęcia: http://www.o.canada.com , http://www.chron.com , http://www.galleryhip.com , http://oyster.ignimgs.com/ , http://www.zap2it.com

29.03.2015

9 zdań o: Służby specjalne


Wszystkim urażonym – językiem zastosowanym w tym tekście nawiązuję do stylu filmu.

Patryk Vega chciał zrobić film bardziej. Dlatego wjebał wszystkie teorie spiskowe do jednego bębna, wymieszał i próbował dopierdolić intensywnością. Dlatego napierdalają tu głównie slangiem i wulgaryzmami - równie często co w filmach Tarantino, Kamila Baar co drugie słowo wrzuca jakiś polinglisz, za który chce się ją wysłać na Madagaskar, a Olga Bołądź próbuje być bardziej bezuczuciowa niż Terminator. Bo wszystko ma być bardziej.

I przez ten zamysł, wydarzenia na początku zapierdalają tak, że z góry chaosu trudno się wygrzebać. Między poszczególnymi wątkami prawie nie ma zależności przyczynowo-skutkowych, a kulminacja nie trzyma się kupy i zmienia cały obraz filmu.

Największą chyba wadą (albo pozornie ratunkiem) jest brak równego poziomu - przy sztywnej w chuj Baar, nadętej Bołądź i pniu drzewa nazwanym Wojciech Zieliński mamy wyluzowanych, naturalnych i dobrych - Chabiora i Lubosa (choć Lubos w trzecioplanowej roli). Raz ogląda się go naprawdę bardzo dobrze, innym razem aż zęby bolą. Film miał być cool (żeby podobał się młodzieży) i bezkompromisowy (bo dorosłym przecież też musi się podobać), a przez większą część jest irytujący albo śmieszny.



zdjęcie: http://www.vod.tvp.pl

13.03.2015

Terry Pratchett - Antropomorficzna personifikacja


Nikt nie wie, gdzie był człowiek, zanim się urodził, ale kiedy już się urodził, dość szybko odkrywał, że przybył ze skasowanym biletem powrotnym.

Dwunastego marca zmarł sir Terry Pratchett – pisarz, który wydał tyle książek, że kwestorowi z Niewidocznego Uniwersytetu trudno byłoby je zliczyć. To również człowiek, który wywarł na mnie wielki wpływ – nieczęsto zdarza się przeczytać dwadzieścia książek jednego autora.

Mówił, że jest śmierć i podatki, ale podatki są gorsze, bo śmierć przynajmniej nie trafia się co roku.

Świat Dysku odkryłem przed Westeros, nawet przed Śródziemiem, prawdopodobnie w tym samym okresie, co świat Wiedźmina. Jakże inny wydawał się Dysk, leżący na grzbietach czterech słoni, które z kolei stoją na skorupie wielkiego żółwia przemierzającego wszechświat. Paradoksalnie. Bo Discworld to nasza Ziemia w krzywym zwierciadle, potraktowana z dużą czułością i doprawiona odrobiną magii.

Gdyby ludzie wiedzieli, kiedy umrą, prawdopodobnie wcale by nie żyli.

Od Świata Dysku się odchodziło i powracało. Miło było znów chodzić po ulicach brudnej i śmierdzącej metropolii Ankh-Morpork, poznawać perypetie magów z Niewidocznego Uniwersytetu, widzieć na patrolu Marchewę, czarownice mieszające w kociołkach, czy pojawiającego się dosłownie na sekundę (za to w niemal każdej powieści) Śmierć, który zawsze mówił wielkimi literami.

NIE MA SPRAWIEDLIWOŚCI. JESTEM TYLKO JA.

Świat Dysku był wyjątkowy. Nikt przedtem i nikt potem nie potrafił stworzyć fantastyki tak piekielnie inteligentnej, że się ją chłonęło, a jednocześnie tak naturalnie zabawnej, że czytelnik potrafił śmiać się w głos. 

Kiedy widzę, co życie robi z ludźmi, to Śmierć wcale nie jest taki najgorszy.

Jak wspomina Marcin Zwierzchowski, wielu fanów twórczości Pratchetta mówiło, że fantastyki nie znosi, a Świat Dysku to po prostu fenomenalna literatura. Brytyjczyk miał niebywałą umiejętność żonglowania emocjami. Powinien stać w jednym z zaułków Ankh-Morpork obok człowieka sprzedającego kiełbaski i migającego się od pracy kaprala Nobbsa i prezentować swoje umiejętności. Trzema zdaniami potrafił najpierw wzruszyć, a potem rozśmieszyć.

JAK SIĘ NAZYWA TO UCZUCIE W GŁOWIE, UCZUCIE TĘSKNEGO ŻALU, ŻE RZECZY SĄ TAKIE, JAKIE NAJWYRAŹNIEJ SĄ?
– Chyba smutek, panie. A teraz...
JESTEM ZASMUTKOWANY.

Terry Pratchett zbudował sobie tak ogromny pomnik, że jego wierni fani (do których się zaliczam) nadal mogą z niego czerpać. Została mi co najmniej połowa tego, co jeszcze napisał. Wielu z Was zostało prawie wszystko. Warto sięgnąć i spróbować.

A! I przecież wszyscy wiemy, że Terry Pratchett jeszcze długo nie będzie ostatecznie martwy.

Nikt nie jest ostatecznie martwy, dopóki nie uspokoją się zmarszczki, jakie wzbudził na powierzchni rzeczywistości – dopóki zegar przez niego nakręcony nie stanie, dopóki wino przez nią nastawione nie dokończy fermentacji, dopóki plon, jaki zasiał, nie zostanie zebrany.


zdjęcie: http://www.imugr.com
Cytaty pochodzą z:
Terry Pratchett, Mort (tłum. Piotr Cholewa), wydawnictwo Prószyński i s-ka
Terry Pratchett, Kosiarz (tłum. Piotr Cholewa), wydawnictwo Prószyński i s-ka

12.03.2015

9 zdań o: Lao Che - Dzieciom


To nie jest płyta dla dzieci. To raczej wyraz nostalgii za czasami, kiedy wszystko było bardziej kolorowe. Ale przede wszystkim to obraz zmienionego sposobu patrzenia na rzeczywistość i opowiadania jej z perspektywy rodzica, którego dziecko będzie poznawało świat.

To paradoks, ale mam wrażenie, że „Dzieciom” to jedna z najbardziej zróżnicowanych stylistycznie płyt Lao Che, a jednocześnie jedna z najbardziej spójnych. Od wschodnich, arabskich naleciałości w „Dżinie”, przez czysty rock w „Tu” albo „Legendzie o smoku” (ależ to będą koncertowe hity!), bardziej elektroniczne dźwięki, aż po niespotykany dotąd swing w „Erracie”. Doskonałym pomysłem okazało się zatrudnienie Emade, który zajął się produkcją i zaproszenie do współpracy muzyków z Pink Freud i Kwadrofonik, którzy wzbogacają brzmienie. Wszystko przypieczętowane znakiem jakości, czyli poetyckimi tekstami Spiętego, którego zapas metafor i parafraz wydaje się niewyczerpany.

Gdy wydaje się, że pomysły Lao Che powinny się kończyć, oni serwują nam album „Dzieciom”. Jeszcze bardziej podnoszący poprzeczkę.



zdjęcie: http://www.allaboutmusic.pl

26.02.2015

Nazywam się Frank Underwood (przed trzecim sezonem House of Cards)


Nazywam się Frank Underwood i jestem tu, by przypomnieć wam, co się działo rok temu. 

Zoe Barnes. Pamiętacie tę małą dziennikareczkę? Myślała, że może sobie ze mną pogrywać. Za bardzo węszyła wokół Petera Russo, który teraz był szczęśliwym trupem. Ja zostałem wiceprezydentem, więc jakiekolwiek podejrzenia były mi bardzo nie na rękę. Stała się przeszkodą. Niektórzy omijają przeszkody - jak Freddie, u którego jem żeberka. Ja natomiast… przeszkody taranuję. Wrzuciłem ją prosto pod nadjeżdżający pociąg metra. Niewiele zostało z tej ładnej buźki. Taka szkoda!

Nie uszło to uwadze jej… kolegi, który bardzo próbował dojść do prawdy. Spotykał się w tym celu nawet z pewnym hakerem i jego nerkowcem. Niestety dla dziennikarza, haker pracował dla mojej prawej ręki – Douga Stampera, więc dość szybko Lucas Goodwin został aresztowany.

Potem okazało się, że muszę odznaczyć generała Daltona McGinnisa, który zgwałcił kiedyś moją żonę. Claire powiedziała mi o tym tuż przed ceremonią. Myślałem, że zabiję skurwysyna na miejscu… Zachowałem zimną krew, a Claire o wszystkim opowiedziała w wywiadzie telewizyjnym. W kampanię przeciwko wykorzystywaniu seksualnemu przez wojskowych wciągnęła nawet Pierwszą Damę. Moja żona zawsze potrafiła sprawnie działać. Kocham ją bardziej, niż rekin kocha krew.

Raymond Tusk… tak, to był prawdziwy wrzód na dupie. Bogaty biznesmen z siecią elektrowni, mający wpływ na prezydenta. Nie lubię takich przepychanek, choć muszę przyznać, że Tusk okazał się wymagającym przeciwnikiem. Musiałem zaangażować się w rozmowy dyplomatyczne z Chińczykami, które ostatecznie zburzyłem po to, żeby oskarżyć o wszystko Raymonda. Jak wiecie, nigdy nie stroniłem od siłowych rozwiązań… Posłużyłem się do tego Xanderem Fengiem. Doug został nagrany w kasynie, a Departament Sprawiedliwości zaczął odkrywać powiązania między Tuskiem, Fengiem i Białym Domem. Musiałem odzyskać zaufanie prezydenta Walkera, ale Tusk również nie próżnował.

Na szczęście wszystko ułożyło się według mojego planu. Departament Sprawiedliwości dowiedział się o zakulisowych transakcjach z Chińczykami, odkryli również, że prezydent wiedział o wszystkim, co nie pozostawiło mu wyboru. Musiał ustąpić. Zawsze uważałem go za drugoplanowego aktora, który pomylił drzwi i dostał się na główną scenę. Ale to nie miało teraz znaczenia. Wreszcie zostałem prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Są dwa typy prezydentów. Popychadła i matadorzy. Którym według was będę?    

20.02.2015

Oscary 2015


W poprzednich latach miałem całkiem niezłą skuteczność, jeśli idzie o zgadywanie wyroków Amerykańskiej Akademii Filmowej. (2012, 2013, 2014) Spróbuję i tym razem. Wielu filmów nie oglądałem, więc i kategorii podsumuję niewiele.

Najlepszy film
Nie oglądałem tylko „Selmy”, bo i nie było jeszcze w Polsce i nie bardzo mi się chce.
Wysoki jest poziom tegorocznych filmów nominowanych w najważniejszej kategorii. Świadczy o tym fakt, że najniższa ocena spośród nominowanych, to 7 i to przyznana „Birdmanowi”, który dla wielu jest najlepszym obrazem z tego grona. I myślę, że ten właśnie film będzie najgroźniejszym rywalem dla zwycięzcy – „Boyhood”. Doceniona zostanie ogromna, dwunastoletnia praca nad jednym dziełem. Ten obraz ma wszystko, czego potrzeba do Oscara, a na dodatek aktorzy nie musieli być charakteryzowani, bo naprawdę starzeli się na ekranie. Ja statuetkę przyznałbym genialnemu „Grand Budapest Hotel”, ale nie wydaje mi się, żeby podobnie postąpili członkowie Akademii. „Whiplash” też był świetny, ale szans w tym wyścigu nie ma. Nie wygra „Snajper”, kompletnie bez szans jest też „Gra tajemnic”, a „Teoria wszystkiego” to bardzo dobra, ale jednak tylko biografia, która Oscara również nie zdobędzie.

Wygra: Boyhood.
Oscar od KURTULI: Grand Budapest Hotel


Najlepsza pierwszoplanowa rola męska
Na pewno nie Steve Carell, który gra na granicy kiczu. Pozostałe cztery role są naprawdę fantastyczne. Bardziej subtelne (Bradley Cooper, Benedict Cumberbatch) i mniej (Eddie Redmayne, Michael Keaton). Walka rozegra się między dwoma ostatnimi, zdobywcami Złotych Globów. Dla mnie sprawa jest oczywista – wygrywa odtwórca roli Stephena Hawkinga. Co zrobi Akademia? Odnoszę wrażenie, że jednak minimalnie bardziej docenią Keatona. No i będzie to prawdziwie hollywoodzka historia – kiedyś Batman, później zapomniany, teraz powraca grając siebie – byłego superbohatera, którego sława już przebrzmiała.

Wygra: Michael Keaton
Oscar od KURTULI: Eddie Redmayne

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa
Nie mam pojęcia, zbyt wielu filmów nie oglądałem. Mogę tylko zgadywać, że będzie to Marion Cottilard o której dużo się mówi w kontekście Oscara. Jak nie ona, to Juliane Moore.


Najlepszy aktor drugoplanowy
Nie mogę ocenić Roberta Duvalla, więc wykreślam go z dywagacji.
Jeśli więc nie wygra Duvall, największe szanse mają Edward Norton i J.K. Simmons. Dla mnie bezsprzecznie wygrywa Simmons, który jest najjaśniejszym punktem „Whiplash”. Norton miał jednak dużo łatwiejszą rolę, napisaną tak, że jak się ją zagra z odpowiednim ADHD, to ludzie będą zachwyceni. Ale nie jest to ani najlepsza kreacja tego aktora, ani nawet najlepsza kreacja w tym roku.

Wygra: J.K. Simmons.
Oscar od KURTULI: J.K. Simmons.

Najlepsza aktorka drugoplanowa
Podobnie, jak w pierwszoplanowej kategorii kobiecej zbyt wielu filmów nie widziałem, żeby wydać werdykt, ale zdaje się, że największe szanse ma Patricia Arquette za „Boyhood”.

Najlepszy reżyser
Nie wiem, jakim cudem znalazł się tu Bennet Miller, który „Foxcatcherem” zrobił spory krok w tył. Nagrodzona powinna zostać jedna z wielkich wizji – albo ekscentryka Andersona albo tytana Linklatera

Wygra: Richard Linklater
Oscar od KURTULI: Po połowie dla Wesa Andersona i Richarda Linklatera


Najlepszy scenariusz oryginalny
No tutaj już musi wygrać Wes Anderson! Przecież jego projekt to tak czysto autorska wizja, że należy ją docenić i jednak scenariuszowo bije wszystkich na głowę. Mocny w tej kwestii jest również „Birdman”, ale może się okazać tak, że Akademia oszaleje zupełnie na punkcie „Boyhood” i przyzna mu również statuetkę za scenariusz. „Wolny strzelec” i „Foxcatcher” – nieporozumienia.

Wygra: Birdman
Oscar od KURTULI: Grand Budapest Hotel

Najlepszy scenariusz adaptowany
I bądź tu mądry. Filmu Paula Thomasa Andersona nie widziałem, pozostałe cenię. Każdy z tych filmów na tę statuetkę zasługuje. Ale jeśli już musiałbym wybierać…
Wygra: Teoria wszystkiego
Oscar od KURTULI: Teoria wszystkiego


Najlepszy film zagraniczny
I tu będziemy się cieszyć, bo „Ida” wygra. Ma doskonałą kampanię w Stanach, szeroką publiczność za oceanem, większość członków Akademii widziało ten film, zebrał już większość ważnych nagród, poza Złotym Globem. Z wyprzedzeniem pokazuję wam, jakie będą reakcje na wygraną.

Wygra: Ida
Oscar od KURTULI: Ida (bo mówiłem, że warto kibicować)

Najlepsza piosenka:
Wygra: Lego Movie
Oscar od KURTULI: Lego Movie

Poza tym trzymajmy kciuki za Łukasza Żala i Ryszarda Lenczewskiego w kategorii „zdjęcia” oraz za oba polskie filmy w kategorii „krótkometrażowy film dokumentalny”. 

Weryfikacja moich przewidywań już w poniedziałek nad ranem! A co wy sądzicie? Kto wygra w poszczególnych kategoriach?

zdjęcie: http://www.newyorker.com , http://www.movieweb.com , http://www.news.com.au , http://www.hollywoodreporter.com , http://www.theguardian.com

9 zdań o: Snajper


Ten film ma tak dobrą kampanię reklamową, jak mało który. Rozpoczęła się akurat kolejna faza procesu zabójcy Chrisa Kyle, więc siłą rzeczy o dziele Clinta Eastwooda musi być głośno. W Ameryce dyskutuje się o tym, czy żołnierz był bohaterem, czy mordercą, a w Polsce poznajemy jego historię.

Eastwood pokazuje nam Kyle’a jako śmiercionośnego snajpera, strzelającego do kobiet i dzieci oraz jako nieprzystosowanego do życia w cywilu i spokoju faceta, dotkniętego wojną i zespołem stresu pourazowego. Nic odkrywczego, ale film naprawdę wciąga, a napięcie wisi na ekranie i nad widzami. Weteran świetnie prowadzi kamerę i nie pozwala nam ani na moment wyjść ze stanu podenerwowania, jaki towarzyszy snajperowi w pracy i w domu. To dobry, wojenny film z najlepszym w karierze Bradley’em Cooperem. 

Wszystko pod kilogramami amerykańskich flag, tekstach o obronie swoich przyjaciół i szczególnej roli Ameryki na świecie. Goebbels wstał i zaczął klaskać.



zdjęcie: http://www.screenrant.com

19.02.2015

9 zdań o: Boyhood


Paradoks. To słowo, które najlepiej określa „Boyhood” i na którym mógłbym zakończyć tę recenzję. 

To film bez konstrukcji - bez zawiązania akcji, kluczowego wydarzenia, po którym wszystko się zmienia. Wydaje się więc, że nie mógł odnieść sukcesu, a jednak zdobył już kilka nagród i światowe uznanie.  Mimo że „Boyhood” się nudzi, jest momentami przeciągnięty, przewidywalny, czasami wkurza i nie opowiada spektakularnej historii, to z każdą minutą odczuwałem większą przyjemność z jego oglądania. Jest nakręcony tak, jak przebiega życie - nie każdy dzień jest przecież wycieczką do Disneylandu. To uniwersalna historia o dojrzewaniu, popełnianiu wciąż tych samych błędów, ale i szeroki obraz amerykańskiego społeczeństwa i kultury. Z dobrą ścieżką dźwiękową i zdjęciami, klimatem momentami przypominający „Into the Wild”. No i jego skala – jedno dzieło tworzone przez 12 lat – to musi robić wrażenie.



zdjęcie: http://www.forbes.com

9 zdań o: Teoria wszystkiego


Ludzki mózg to skomplikowana machina. Wygląda na to że Stephenowi Hawkingowi przepalił się jeden z ważnych obwodów, przez co ma upośledzone funkcje ruchowe. Inne za to pracują na maksa. 

Jego historia to gotowy materiał na film i James Marsh sprawnie ją wykorzystuje, choć mam wrażenie, że tylko prześlizguje się po życiu Stephena Hawkinga, za główny jego problem uznając chorobę i kobiety. Inne kwestie – chociażby badań i hipotez - są tu tylko wspomniane. Szkoda, bo mózg faceta, który chce znaleźć teorię wszystkiego musi być naprawdę fascynujący. Pomimo tego od ekranu trudno oderwać wzrok i nie poczuć sympatii do wszystkich postaci, które tu występują. Zasługa w tym przede wszystkim dobrego prowadzenia historii i świetnych (choć typowo hollywoodzkich) kreacji aktorskich. Łatwo byłoby stworzyć męcząco łzawy film i liczyłem na to, że się do tego przyczepie, ale jak się okazało – nie było do czego.

Film trwa 120 minut więc zakładając że x to całe wasze życie przeszłe i przyszłe liczone w minutach, a y to liczba minut jakie już przeżyliście, otrzymujemy równanie x-y-120=0.


11.02.2015

9 zdań o: Gniew


Z książki na książkę Miłoszewski podąża coraz bardziej w stronę opowieści filmowej. O ile „Uwikłanie” przedstawiało najzwyczajniejszą historię, która rzeczywiście mogłaby mieć miejsce, to kolejne morderstwa – w „Ziarnie prawdy”, czy wreszcie w „Gniewie” są już dużo bardziej zaawansowane, skomplikowane i mniej prawdopodobne. Trzecia część opowieści o Teodorze Szackim jest tego najlepszym przykładem – narracja prowadzona jest tu, jak w amerykańskim filmie.

I nie jest to wcale zarzut - Miłoszewski wprowadził takie rozwiązania fabularne, które wreszcie skłaniają zimnego prokuratora do emocjonalnego działania. Powieść czytałem więc nawet z większym zainteresowaniem, niż dwie poprzednie. Marszczyć czoło zacząłem natomiast w samej końcówce. Rozwiązanie zagadki mnie nie usatysfakcjonowało, a cała otoczka wokół niej i ten końcowy zakręt fabularny uważam za nietrafiony. Szkoda – można było nie przesadzać, postawić na coś bardziej prawdopodobnego i wyjść obronną ręką - zakończyć całą trylogię z jeszcze większym uderzeniem.


zdjęcie: http://www.meskiregal.pl

6.02.2015

9 zdań o: Archive - Restriction

Płyta od siostry nie byle jaka, bo podpisana! (nie przez siostrę)

To już trzeci album Archive w takim składzie (przede wszystkim wokalnym). I dobrze, bo widać, że wszyscy są w dobrej formie. O ile Dave Pen i Polard Berrier trzymają równy poziom, to mam wrażenie, że Holly Martin śpiewa coraz lepiej i więcej (na „Restriction” jej głosem okraszonych jest aż siedem z dwunastu utworów). 

„Restriction” to bardziej elektroniczna, niż gitarowa płyta. Jedno się natomiast nie zmienia - Archive nadal najlepiej czują się w balladach, czego dowodem może być ”End Of Our Days” (jak przyznała Holly Martin – jej ulubiony utwór nagrany z tym zespołem), czy „Black and Blue”. Najlepszy jednak utwór został na samym końcu – to „Ladders”, będący połączeniem ballady z bardziej energicznym graniem – jakby nawiązaniem do początkowego „Feel It”. „Ladders” to utwór z głębią, przestrzenią w środku, momentami nawet trochę w stylu najlepszych lat Porcupine Tree! Sprytny zabieg, który sprawia, że po tak dobrych pięciu minutach chcemy włączyć płytę od początku jeszcze raz.

Choć wiem, że pewnie już nigdy nie nagrają nic tak dobrego jak „Again” czy całe „Controlling Crowds”, to nadal jest to jeden z zespołów, dających mi największą frajdę.


4.02.2015

Reakcje Polaków po zwycięstwie/porażce Idy na Oscarach

O wiele łatwiej, niż decyzje Amerykańskiej Akademii Filmowej przewidzieć można reakcje Polaków po Oscarach. I to niezależnie od tego, czy „Ida” zwycięży, czy poniesie porażkę.

Tu ładnie wyszłyśmy z nagrodą. Zobacz.

Ida otrzymała Oscara w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”!
Krytycy filmowi: "To wielkie zwycięstwo dla polskiego kina i dla całej Polski. Dziś wszyscy jesteśmy Idami. Je suis Ida!"
"Nie mogło być inaczej. Już nagrody krytyków w Los Angeles i Nowym Jorku pokazywały, że „Ida” pewnie zmierza po Oscara. Złote Globy? To nagroda, którą rozdaje osiemdziesięciu dziennikarzy, których gustów i tak nikt nie potrafi zrozumieć."
„Ida” triumfuje w najważniejszej dla nas kategorii. To fantastyczne kino, z którym „Lewiatan” Zwiagincewa równać się nie mógł. Nie pomogły Rosjanom kontrowersje i nieprawdziwe opowieści, jakoby Putin blokował ten film."

Internet: Kurwa! Żydzi wybrali żydowski film. Żałosne.
Antypolski film wygrywa Oscara. I z czego się tu cieszyć? Przejrzyjcie na oczy! Nie wiecie, o co toczy się gra!*
O tak! To najlepszy film, jaki widziałam! Płaczę.

Ludzie na ulicy: „Ida” wygrała? O, fajnie. Wreszcie polski film, nie?

Nie przejmuj się. Uda się następnym razem.

Ida nie otrzymała Oscara w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”.
Krytycy filmowi: "Trudno to zrozumieć, ale już od dłuższego czasu mówi się, że wyroki Amerykańskiej Akademii Filmowej z dobrym kinem mają tyle wspólnego, co piernik z wiatrakiem."
"Nie mogło być inaczej. Jednak „Lewiatan” był filmem dużo lepszym, co pokazały dobitnie Złote Globy. Balon wokół „Idy” był za bardzo nadmuchany, straciliśmy trzeźwy osąd sytuacji."
"Cóż, "Ida" zdobyła już tyle międzynarodowych nagród, że brak Oscara nie umniejsza jej sukcesu."

Internet: O, Żydkom się nie udało! Hehe. Bardzo dobrze, kurwa!
I bardzo dobrze! To antypolski film, o którym trzeba jak najszybciej zapomnieć! Musicie przejrzeć na oczy!
Nie wierzę! To najlepszy film, jaki widziałam! Płaczę.

Ludzie na ulicy: „Ida” nie wygrała? Szkoda. Byłby wreszcie polski film, nie?

"Ida" na Oscarach - kibicować czy nie?

zdjęcia: http://www.luxprize.eu , http://www.polskieradio.pl

3.02.2015

9 zdań o: Lewiatan


Lewiatan (hebr. לִוְיָתָן, Livyatan, jid. Lewjosn) – legendarny potwór morski, wspominany w kilku miejscach w Starym Testamencie. W Księdze Hioba jest mu poświęcony cały rozdział.

Andrij Zwiagincew opowiada nam hiobową historię Nikolaia, w którego uderzają kolejne przeciwności losu. Zderza się z przesiąkniętą korupcją, wszechmocną władzą w postaci mera miasteczka, która jednostkę traktuje jak karalucha, którego trzeba rozdeptać. Traci też ludzi, których uważał za swoich najbliższych, a wszystko to spada na niego w kluczowej dla filmu scenie na komendzie policji, gdzie odczytywany jest mu akt oskarżenia. Mitycznym Lewiatanem jest Rosja ze swoimi przyzwyczajeniami, litrami wódki i małym miasteczkiem, gdzie każdy dzień jest taki sam.


Zwiagincew tym razem sięga po symbolikę w dość otwarty sposób – nie trzeba się zastanawiać i interpretować kolejnych scen czy znaków – wszystko podane jest na tacy podczas rozmowy głównego bohatera z popem. To film przygnębiający swoją fabułą, postaciami, czy wreszcie przytłumionymi zdjęciami. Cała wielka Rosja zmieściła się w historii małego miasteczka.



zdjęcie: http://www.lunapalace.com

2.02.2015

Ida na Oscarach: Kibicować czy nie?

Boże, daj Oscara.
Głupie pytanie. Oczywiście, że kibicować! Nawet, jak nie lubicie tego filmu, nawet jak nie do końca wam się podobał, to trzymanie kciuków za obraz Pawła Pawlikowskiego jest niemal obowiązkiem.

Ktoś powie – „eee tam, Oscary to już nie to, co kiedyś”. Takie zdania Starych Filmoznawców Malkontentów pojawiają się co roku i jak co roku zasługują na to, żeby nie zwracać na nie uwagi. To tak samo, jak powiedzieć, że kiedyś masło smakowało lepiej. Masło jest masłem i spełnia swoją funkcję, a Oscary są Oscarami i nadal przydają filmowi międzynarodowego uznania.

Spójrz w oczy Idzie i spróbuj powiedzieć, że nie będziesz kibicować!

Mamy na koncie kilka Oscarów, ale jak do tej pory nagradzani byli albo pojedynczy twórcy, albo filmy krótkometrażowe i animowane. Nie umniejszam zasług, czy wartości tych statuetek, ale jednak chciałoby się po polskiej stronie widzieć nagrodę za najlepszy film nieanglojęzyczny. W kategorii, którą szczycą się Włosi, Francuzi, czy Rosjanie. To nie jest "jakaś tam drugorzędna kategoria". Bo czy w takim przypadku Roberto by oszalał?


Jeśli „Ida” otrzyma Oscara, w świecie zrobi się jeszcze głośniej o niej, ale i o całym polskim kinie. Owszem, była już entuzjastyczna recenzja „Bogów” w najważniejszym branżowym piśmie „Empire”, ale po Oscarze polskim twórcom może być łatwiej pozyskiwać amerykańskich dystrybutorów do swoich filmów. To się przekłada na większą popularność polskiego kina, a co za tym idzie też większe szanse na kolejne Oscary w przyszłości. Poza tym Polakom nigdy nie było łatwo zdobyć amerykańskiego dystrybutora, warto to ułatwić i pokazać światu, że potrafimy tworzyć naprawdę dobre kino. 

Wersja skrócona: 

Czy kibicować?
Tak.

Po co?
Bo jak wygramy, będzie to miało pozytywny oddźwięk, pozwoli zaistnieć też innym polskim filmom.

Jestem największym Polskim patriotą (do tego stopnia, że przymiotniki piszę wielką literą), sam Dmowski mógłby mi zazdrościć. Dlaczego mam kibicować antypolskiemu filmowi?
A lepiej, żeby Ruscy z nami wygrali?

zdjęcia: http://www.boston.forward.com

31.01.2015

9 zdań o: Ziarno prawdy (film)


Szacki Lankosza jest inny niż Szacki Miłoszewskiego. Nie tylko nie ma siwych włosów, ale i zachowuje się nie do końca tak, jak to sobie wyobrażałem. Reżyser tłumaczył, że jego prokurator jest bardziej gniewny, jakby już nawiązywał do ostatniej części trylogii, zatytułowanej właśnie „Gniew”. Pewne ograniczenia narzuca też sama forma filmu - przemyśleń głównego bohatera na ekranie pokazać się nie da. Nie ma też sensu bawić się w Petera Jacksona i z jednej książki robić trzech filmów, dlatego kilka pobocznych wątków należało uprościć albo wyciąć. Przez to akcja posuwa się naprzód dużo szybciej, niż narracja w powieści, a niektóre sytuacje mogą być nie do końca klarowne.

Ale bez obaw - Borys Lankosz to świetny reżyser, co udowodnił już „Rewersem”, a w „Ziarnie prawdy” inspiruje się pracą Davida Finchera przy „Dziewczynie z tatuażem”. Jego najnowszy film ogląda się dobrze, czas mija szybko, obsada dobrana została wyśmienicie, a wszystkie elementy znajdują się na właściwym miejscu. A poza tym to przecież doskonały kryminał!



zdjęcie: http://www.naekranie.pl

29.01.2015

9 zdań o: Ziarno prawdy (powieść)


Druga część trylogii kryminalnej Zygmunta Miłoszewskiego spełnia wszystkie reguły sequela. Jest od „Uwikłania” dłuższa, bardziej skupia się na psychice Szackiego, ma bogatsze tło społeczne i historyczne oraz bardziej skomplikowaną kryminalną fabułę. I więcej trupów.

Teodor Szacki ląduje w najniebezpieczniejszym polskim mieście – Sandomierzu i rozwiązuje zagadkę, której nie powstydziłby się sam Ojciec Mateusz. Ta staje się tłem dyskusji nad polsko-żydowskimi relacjami, ale przede wszystkim napędzającej się spirali nienawiści i niedomówień, biorącej się z gadania ludzi.  

Zmieniły się postaci na drugim planie – ewidentnie brakuje Kuzniecowa, bo Wilczur jest z jednej strony bardziej tajemniczy, ale z drugiej mniej interesujący. Wątek komediowy został brawurowo przejęty przez małżeństwo Rojskich. Powieść tak wciąga, że aż żal ją przerywać i odkładać, a czasami przecież trzeba. Czy film jej dorówna?


zdjęcie: http://www.polskieradio.pl

28.01.2015

9 zdań o: Gra tajemnic


„Gra tajemnic” to film „na bogato”. Mortel Tyldum prowadzi narrację w trzech ramach czasowych, a jego obraz porusza motywy wojny, nieprzystosowania jednostki, mrówczej pracy, geniuszu i homoseksualizmu. Żonglowanie tematami jest sprawnie przeprowadzone, a zazębiające się w kluczowych momentach wątki sprawiają, że historię Alana Turinga ogląda się jeszcze ciekawiej. Świetnie wyważona dramaturgia, przełamywana w pewnych momentach humorem, znajduje swój finał na dwóch przeciwstawnych płaszczyznach w końcówce filmu. Genialny matematyk świętuje triumf i upada.

Poza dobrą realizacją techniczną, główną zaletą „Gry tajemnic” jest przede wszystkim gra aktorska. Benedict Cumberbatch do roli wybrany został idealnie i widać, że dobrze czuje się w skórze Alana Turinga. (aktorzy z "Foxcatchera" mogliby się uczyć) Drugi plan stara się nie odstawać za bardzo od fenomenalnego Benedicta i całkiem nieźle mu się to udaje. Mogą irytować trochę wątki melodramatyczne, ale nie psują one ostatecznego efektu.



zdjęcie: http://www/openlettersmonthly.com

26.01.2015

9 zdań o: Foxcatcher


Informacja, że „Foxcatcher” został oparty na faktach jest myląca. Bo to tak jakby oprzeć się o powietrze. Rzeczywisty jest tylko szkielet, który Bennett Miller wykorzystał, aby przedstawić swoją historię, wariację na temat braci Schultzów i Du Ponta.

W kontekście tego filmu mówi się przede wszystkim o obsadzie. Mark Ruffalo rzeczywiście spisuje się świetnie, Steve Carrell przez charakteryzację i sposób gry jest trochę nierealistyczny i groteskowy, ale jego obecność również należy zapisać po stronie zalet, Channing Tatum natomiast się nie zmienia – nadal z taką samą miną się cieszy, ze złością rozbija meble i smuci. Jak człowiek o tak martwej mimice mógł zostać aktorem będzie zawsze stanowiło dla mnie tajemnicę. Przede wszystkim jednak ten film nudzi i wręcz broni się rękami i nogami przed wciągnięciem nas w historię bohaterów. Ta jest bezbarwna, a psychologiczna otoczka nieprzekonująca. Dla Bennetta Millera „Foxcatcher” to krok w tył w stosunku do „Moneyball”.



zdjęcie: http://www.screenslam.com

25.01.2015

9 zdań o: Ida


Mam problem z „Idą”. Obejrzałem ją już jakiś czas temu i magii, którą dostrzegają krytycy w Polsce i – przede wszystkim – na całym świecie jakoś dostrzec nie jestem w stanie. Podobnie zresztą jak ludzie, z którymi o tym filmie rozmawiałem. 

Owszem, jest piękny od strony technicznej – ma doskonałą jazzową muzykę, wysmakowane czarno-białe zdjęcia, ale ma też udziwnione kadry, z którymi nie czułem się do końca swobodnie. Trójka głównych aktorów (Agata Trzebuchowska, Agata Kulesza, Dawid Ogrodnik) gra przekonująco i subtelnie. I taki jest ten film – subtelny również w formie, historii i reżyserii - bez wybicia pewnych słów, przyspieszenia akcji, ba! Odnoszę wrażenie, że również bez jednoznacznej puenty. Niektórzy powiedzą, że to właśnie jego największa zaleta – że możemy sobie w jego ramy wstawić takie interpretacje, jakie tylko przyjdą nam do głowy. Ja jednak do tego przekonany nie jestem.



zdjęcie: http://www.themoviegourmet,com

24.01.2015

9 zdań o: Zygmunt Miłoszewski - Uwikłanie

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Zygmunt Miłoszewski to najprawdopodobniej najgłośniejsze ostatnio nazwisko w polskiej literaturze. Paszport Polityki, słowa, które tam wypowiedział, zbliżająca się premiera ekranizacji „Ziarna Prawdy”, zwieńczenie kryminalnej trylogii o prokuratorze Szackim.

„Uwikłanie” trylogię tę rozpoczyna. Miłoszewski pisze prostym językiem, dzięki czemu kolejne strony książki pochłania się błyskawicznie. Intryga jest całkiem ciekawa, choć moim zdaniem wcale nie o to „kto zabił?” tu chodzi. Równie mocno zajmuje nas sama postać prokuratora Teodora Szackiego, jego rozterki i zachowania  - główny bohater jest momentami irytujący i arogancki, ale w ten ludzki sposób, który dotyka każdego. Wkurza, ale rozumiemy jego motywacje i targające nim emocje i kibicujemy mu. Autor nie zaniedbał na szczęście drugiego planu, który należy do równie interesujących postaci – Moniki, Kuzniecowa i Helci. Do tego tło historyczne i wątek wciąż działających byłych funkcjonariuszy SB.



zdjęcie: http://www.polityka.pl

22.01.2015

9 zdań o: Birdman



Riggan Thomson choć nadal gra w teatrze, to jego sława już dawno minęła. Były odtwórca roli superbohatera nie może się z tym pogodzić i żyje w swoim własnym świecie, co pozwala nam się zastanawiać, czy to tylko kreowanie sobie rzeczywistości i życie wspomnieniami, czy już schizofrenia.

Trudno w historii Riggana Thomsona nie dostrzec bezpośredniego odniesienia do losów Michaela Keatona. Myślę, że to dlatego weteran jest tak chwalony za tę rolę. Warsztatowo tak naprawdę nie pokazał nic wielkiego i nie ma podstaw, żeby rozpisywać się o Oscarze. Podobnie Edward Norton, którego widzieliśmy już w dużo lepszych rolach – tutaj ma taką, która poprawnie zagrana musi się podobać i być zauważona. Reżyser zastosował ciekawe rozwiązanie – niemal jedyną muzyką, z jaką mamy tu do czynienia jest rytm wybijany na perkusji. Twórcy zapomnieli też o cięciach – zmontowali film tak sprytnie, że wygląda to jak jedno dwugodzinne ujęcie i choć początkowo patrzymy z fascynacją, to później zaczyna być to drażniące. „Birdman” stanowi natomiast bardzo celną satyrę na całe Hollywood, wyblakłe gwiazdy i głupkowate filmy akcji.



zdjęcie: http://www.newyorker.com